Sklepik znajdował się w blaszaku. Pomalowany w trzy kolory miejscowej drużyny piłkarskiej, z dumnymi wlepkami na drzwiach. W środku miał może metr na metr przestrzeni dla kupujących. Za to dysponował wszystkim, co potrzebne jest w nagłych przypadkach do przeżycia. Wcisnęła się do środka. W kolejce stało trzech panów, którzy wyglądali właśnie na takich potrzebujących pierwszej pomocy. W ciasnym, dusznym pomieszczeniu unosił się zapach alkoholu.
- Proszę, pani pierwsza - powiedział pan stojący przed nią, podzwaniając przy tym reklamówką pełną pustych butelek. Wcisnęła się bliżej lady, gdzie ekspedientka w zawadiackim koku kończyła właśnie wydawać drobne Ukraińcowi. Próbowała przy tym powiedzieć coś po rosyjsku całkiem dumna ze swoich umiejętności.
- TYLKO GOTÓWKĄ! - Wydarła się do kolejnego klienta, który pokiwał głową, wziął paczkę fajek i tanią piersiówkę.
- TYLKO GOTÓWKĄ! - To już było do niej. Jakby wcześniej nie słyszała.
- Ok. poproszę jogurt, najlepiej naturalny - ekspedientka odwróciła się i sięgnęła do lodówki.
- Nie ma, sprzedałam ostatni niedawno. Może kefirek?
- Nie, może być jakiś owocowy jogurt.
-Truskawkowy?
-Wolałabym inny - Ale sprzedawczyni już jej nie słuchała, dzierżąc w dłoniach jogurt przesunęła ciało w stronę lady. Miejsca po drugiej stronie było wprawdzie trochę więcej, ale dokładnie wypełnione wszelakim dobrem. - I proszę zwykły, nie do picia.
- To czego w końcu pani chce? - Warknęła sprzedawczyni odstawiając truskawkowy jogurt w butelce. - Proszę mi pokazać palcem.
-Może być ten bio. Jagodowy - decyzję trzeba było podjąć szybko, bo do środka wciskali się kolejni kupujący, a i sprzedawczyni ciskała już gromami z oczu.
-Coś jeszcze? - przestała być uprzejma. No cóż, nietypowy klient, zaburzający porządek nigdy nie jest mile widziany.
-Wszystko. Dziękuję.
- JARZENIÓWKĘ POPROSZĘ! - wydarł się jej tuż nad uchem kolejny klient, tak, że o mało reszty nie pogubiła. Również został przepuszczony w kolejce przez pana z reklamówką.- HEHEHEHE, to znaczy jarzębinówkę!
-No, jeszcze by pan zaczął nam tu świecić! - Zaćwierkała ekspedientka do pana z przekrwionymi oczami i nieświeżym oddechem. Porządek świata wracał na swoje miejsce.
Wydostała się z tego sklepiku, spojrzała jeszcze na jego nazwę - Tyci, tyci sklepik. Faktycznie - westchnęła, tyci, tyci.
Zegarek w telefonie pokazywał 8.30. Dzień się dopiero rozkręcał.
Naciągnęła kaptur na głowę i skuliła się pod kurtką. Śnieżyca, która szalała, gdy wysiadała z pociągu, ustąpiła lekkiej mżawce. Nie było najgorzej, przynajmniej nie wiało.
- Całkiem nieźle, jak na drugi dzień wiosny - mruknęła pod nosem i poszła w stronę przystanku tramwajowego.
c.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz