Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2015

Nancy Kress - czyli kiedy Bezsenność staje się zaletą

Hiszpańskich  żebraków wygrzebałam w bibliotece złakniona fantastyki i skuszona nazwiskiem autorki, którą dobrze kojarzyłam, głównie z opowiadań w Fantastyce i Nowej Fantastyce. Pomysł na powieść jest ciekawy. Oto, w wyniku postępowi w genetyce, przyszli rodzice mogą modyfikować DNA swoich przyszłych dzieci. Jedynie możliwości portfela ograniczają cechy, jakie będzie posiadał przyszły potomek. Główna bohaterka - Leisha należy do pierwszej generacji, którą nazwano Bezsennymi, gdyż wyeliminowano u nich całkowicie potrzebę spania. Efektami ubocznymi, których nie przewidzieli naukowcy, jest zwiększona inteligencja oraz niezwykła regeneracja ciała, która sprawia, że Bezsenni praktycznie się nie starzeją. Pierwsza euforia nad geniuszem dzieci szybko zamienia się w mściwość i zazdrość. Są lepsi pod wieloma względami i podczas, gdy znużone społeczeństwo zapada w sen, oni wciąż pracują na swój sukces. Tłem naszej historii są Stany Zjednoczone oplecione siecią nadajników energii Y. Ken

Seriale brytyjskie - czy to jest zjadliwe?

Mam dylemat. Zastanawiam się, czy ten post potraktować zbiorczo, wybiórczo i przekrojowo, czy też ma być wprowadzeniem do świata brytyjskich seriali. W pierwszym przypadku o każdej produkcji, która ciśnie mi się na klawiaturę będę musiała napisać góra pięć zdań (inaczej to będzie najdłuższy wpis w internecie (swoją drogą ciekawe, czy istnieje takie zestawienie najdłuższych wpisów blogowych, hm)). Jeżeli pójdę drugą drogą będzie na pewno krócej, a pozycje, które mam na myśli dostaną swoje własne, osobne wpisy. <myśli, myśli> Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw (państwo z tylnych rzędów nie zgłaszali uwag proszę więc teraz nie przeszkadzać) postanowiłam nie iść na rekord i nie zanudzić was w jednym wpisie wszystkimi moimi ulubionymi serialami zza Małej Wody (która tym się różni od Wielkiej Wody, że Małą można przepłynąć wpław). ..................................................................................... Wypadałoby zacząć od pytania, jak to wszystko się

Kraina Chichów, czy też: na którą dekadę się załapałam?

Dzisiaj o książce, która jest obecna w moim życiu od... od kiedy ją kupiłam? dostałam? ukradłam? Nie pamiętam kiedy się u mnie pojawiła, czy kupiłam ją w Łodzi, czy w jakimś innym mieście? Po prostu jest. To jedyna książka tego autora jaką posiadam. Wszystkie pozostałe uznałam za niewarte nawet zapamiętania, czy w ogóle je czytałam*. Carroll jest dla mnie odległym echem czasów licealnych, ale jak inne moje miłości z liceum ostygły i zamarły (nie piszę zmarły, gdyż może jeszcze kiedyś do nich wrócę i obudzę z letargu uśpione fascynacje), tak on gdzieś przetrwał. Odcisnął się na mojej psyche kilkoma elementami, które przewijają się przez książkę, a które były niezłą pożywką na moją wyobraźnię. Już otwierając Krainę, zaraz na tytułowej stronie, natykam się na cytat z Nietzschego napisany ołówkiem rozedrganej licealistki " Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie ". Cóż za banał! - chce się zakrzyknąć ze zgrozą, ale cóż poradzić - młodość durna i chmurna! 

Przepraszamy za usterki

Grzebię, przestawiam, ustawiam. Może to chwilę potrwać, ale potem będzie już pięknie. Miałam już dość tego siermiężnego widoku, gdy tu wchodziłam. Przepraszam więc za wszelkie niedogodności i błędy, które mogą się pojawić. W ramach odświeżania wstawiłam swojego mordacza. Jakoś tak znowu zdjęcie znad morza. No cóż, moja miłość do Bałtyku nie ustaje i wychodzi na to, że jedynie tam się fotografuję. Ale to dobrze, bo przynajmniej z uśmiechem na twarzy, w końcu woda, piasek, palmy (sztuczne) :) A jak wam się podoba logo? Osobiście jestem zadowolona. Będzie pasować do wrocławskiego i tego oraz tego :) Kapelusz pozostanie tak jak jest (raczej, ale kto wie) więc do re brandingu jest jeszcze szkicownik . pozdrawiam Emilia

Arabska krew

Cokolwiek pomyśleliście widząc tytuł, to uprzedzam, że to będzie wpis o książkach, a tytuł posta, to również jeden z tytułów Arabskiej Sagi Tanyi Valko :) Arabska Żona, Arabska Córka, Arabska Krew i Arabska Księżniczka - to wszystkie tytuły całej sagi*. Chciałoby się sparafrazować: po tytułach poznacie ich! Jak by na to nie spojrzeć tytuły poszczególnych części mówią nam całkiem sporo o tym z jaką literaturą mamy do czynienia i czego się spodziewać (dobra, a czy ktoś spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji?). Książki znalazłam na bibliotecznej półce w dziale biografie (chm). Zdecydowanie przełożyłabym je na dział babskich romansów. Bo mimo iż autorka posiłkuje się autentycznymi historiami**, to bohaterowie są fikcyjni. Arabska żona, to powieść o młodym, głupiutkim i naiwnym dziewczęciu, które mieszka z matką tyranką. Nie ma przyjaciółek, nie ma wsparcia, nic nie ma i nikogo. Kiedy więc trafia na czuły gest przystojnego Araba przepada zupełnie. Tutaj taka dygresja, autorka

Wyprawa na Antypody cz.2

Witam, zapraszam na kolejny spacer głowami w dół :) Kiedy zaczynałam pisać o kinie australijskim miałam jakiś zamysł. Miałam. A wszystko przez to, że w zasadzie widziałam całe mnóstwo filmów z Australii i dopóki sobie tego nie uświadomiłam wybór trzech wydawał mi się logiczny. Poniższe obrazy wywarły na mnie niezapomniane wrażenie skoro na hasło filmografia z kraju kangurów właśnie te jako pierwsze przychodzą mi do głowy. Filmy z drugiej półkuli są ... no cóż dla mnie dość specyficzne. Jest w nich jakiś depresyjny rys. Niby wszystko idzie świetnie, śmiejemy się na komedii, a na koniec dramat i zostajemy z otwartą gębą i pytaniem: no ale jak to tak? Film, który ostatnio mnie tak właśnie załatwił zostawię sobie na koniec. Na początek króciutko takie pytanie. Kto pamięta seriale lecące w latach 90`tych z fantastycznym pazurem koprodukcji australijsko-polskiej (min.)? No właśnie, fajne były, nie? Mam na myśli Dwa światy oraz W krainie władcy smoków . Był jeszcze jeden serial o z

Nawijanie rzeczywistości (08)

W jednym z rumuńskich miast została przeprowadzona akcja - wszyscy czytający w komunikacji publicznej mogli podróżować za darmo. Taki oto nius usłyszałam w radiu, jadąc do pracy. Pan redaktor prowadzący próbował od razu przenieść to na grunt nasz rodzimy i zastanawiał się jakby coś takiego mogło się sprawdzić w Polsce. Oczami wyobraźni zobaczyłam to poruszenie w tramwaju i nerwowe wyciąganie "dyżurnych" książek z reklamówek, plecaków i toreb w momencie wejścia kanara :) Myślę, że wydania kieszonkowe by się świetnie sprzedawały. Właśnie, a darmowa komunikacja byłaby od jakiego limitu stron? No bo, czy czytając chudego Małego Księcia, który z łatwością się zmieści do torebki, mielibyśmy te same uprawnienia, co na przykład ci dźwigający w torbie Lód Dukaja? Może na cienkie książki tylko bilety ulgowe, a na grube całkowicie za darmo? I jak odróżnić czytających od wyłudzających darmowy przejazd? Kanar odpytujący z lektury? A jaka piękna historia miłosna mogłaby się zdarzyć.

Nawijanie rzeczywistości (07)

Wakacyjne nawijanie. Przed urlop. Być może uznacie, że jestem nienormalna, ale kocham to nasze polskie morze i wybrzeże. Staram się jednak nie jeździć nad Bałtyk w sezonie. Ale są takie dni, gdy temperatura w mieście dochodzi do plus trzydziestu pięciu, a przy asfalcie termometry pokazują plus pięćdziesiąt. Wtedy nie wystarczy pobliskie jezioro, które zamienia się w ciepłą zupę pełną pływających w niej "skwarków". Z przegrzaną głową, ogarnięci ideą, że gdzieś tam na północy fale uderzają o brzeg dajemy się ponieść szaleństwu i w piątkowe popołudnie, zamiast kanapy przed telewizorem i przystojnych Wikingów wybieramy drogę ekspresową i gnamy ku morzu. W szczycie sezonu! Ścigając się z zachodzącym słońcem. To już sierpień, dni coraz krótsze. W rozgrzanym powietrzu unosi się zapach koszonego zboża. Na północy żniwa w pełni. Na południu już na mecie. W połowie drogi, pod koniec dnia, czuć już tylko spaliny i rozpalony asfalt. Krótki postój na uzupełnienie baku zamienia się w no

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Bzem otuleni

Z prozą Magdaleny Kordel zetknęłam się tego lata, kiedy to próbowałam się z polskimi pisarkami. Jako osoba nie czytająca polskiej, kobiecej literatury, postanowiłam się jej przyjrzeć bliżej. Z tej mojej sezonowej przygody została mi otwartość na nowy gatunek książek - lekkich, kobiecych, które nie koniecznie angażują wszystkie szare komórki, ale na pewno sięgają do emocji. Wśród nazwisk, które po kolei wyciągałam z bibliotecznej półki, kilka zostało ze mną na dłużej. W tym właśnie pani Magda. Czym ujęła mnie jej proza? Po pierwsze poczuciem humoru. Czytając 48 tygodni zaśmiewałam się w głos z perypetii małżeńskich Nataszy i Sebastiana. A po drugi: czytało się tak, jak czytać się powinno - wartko, lekko i z przytupem :)

Wyprawa na Antypody cz.1

Witam. Od razu się usprawiedliwiam dlaczego część pierwsza. Miałam zamiar napisać jeden zbiorczy post o kinie robionym przez ludzi chodzących do góry nogami, ale stwierdziłam, że wrzucanie do jednego wora filmów z bardzo różnej półki, które w dodatku wywarły na mnie mocne wrażenie, to się nie godzi. Dziś więc zobaczymy, cóż takiego pacnęło mnie ostatnio w głowę z Nowej Zelandii, a w części drugiej zajrzymy do Australii.

Rozrywkowe kino postapokaliptyczne

To nie był film, który bardzo chciałam zobaczyć. Fanką Mad Maxa nigdy nie byłam, a nawet poprzednie filmy uważałam za kiepskie. Ale zaintrygowały mnie pierwsze pozytywne recenzje tam, gdzie bym się ich nie spodziewała. A potem moja przyjaciółka powiedziała, że chętnie obejrzałaby to jeszcze raz (OMG!). Dałam się więc zaprosić mężowi na randkę do kina na Mad Maxa: na drodze gniewu. Główni bohaterowie, to Max oraz Furiosa, w których wcieli się znakomicie Tom Hardy i Charlize Theron (autentycznie jej nie rozpoznałam). Ich drogi splatają się ze sobą i chcąc nie chcąc muszą podążyć w tym samym kierunku. Do tej dwójki dorzuciłabym jeszcze postać Nuxa - Trepa (Podziwiajcie mnie!), wojownika Wiecznego Joe, który skradł moją sympatię :) Film jest generalnie o tym, że bohaterowie najpierw jadą w jedną stronę, a potem wracają (spoiler  wybielony:), a za nimi ciągnie się cała galeria niesamowitych maszyn, prowadzona przez paskudnych złoczyńców. Jeden z nich podsumowuje ładnie film mniej wi

Sztukmistrz z Lublina

Książka, o której nie można źle napisać, nawet jakby się chciało. Po serii czytadeł postanowiłam sobie przypomnieć, jak powinna wyglądać Literatura pisana przez duże L. Rozważałam ponowne przeczytanie Blaszanego bębenka lub Sztukmistrza z Lublina . Wybrałam tego drugiego. Do sztandarowej powieści Grassa póki co nie będę podchodzić, nadal zbyt silne emocje tkwią we mnie po pierwszym i jedynym przeczytaniu książki bodajże w liceum (czyli odległe lata świetlne temu). Powieść Singera była dla mnie nowością. Gdzieś mi umykała, aż do teraz. Uważam ją za absolutnie doskonałą. Opowieść o Żydzie, który zatraca się we własnej doskonałości, kolejnych kochankach, a jednocześnie wypiera się tożsamości, pnia z którego wyrósł przekonany, że może być ponad pochodzenie społeczne, kulturowe, religijne. Jednocześnie los, a może nawet i Bóg wciąż nawraca go z drogi, którą próbuje obrać. Synagoga staje się miejscem symbolicznym, do którego Jasza trafia zazwyczaj przypadkowo w poszukiwaniu schronien

Wrocławski Ksiel

Kisiel dobra rzecz. Jako, że jestem otwarta na wszelkie książkowe propozycje (nie licząc tych kilku na które jestem zamknięta na głucho), to sobie czasem coś tam wygrzebię nowego. Co nie znaczy, że jest to nowość. Tak sobie grzebnęłam łapką w stercie książek niedrogich i wyciągnęłam autorkę całkiem mi nieznaną. Stop. Autorkę, której ksywka przewinęła mi się przez jakieś forum, ale jeśli chodzi o dokonania literackie, to była to dla mnie nowość. Książka przykuła moją uwagę okładką. Lubię ładne okładki, takie które wynikają z treści, niejako ją podbijają, puszczają oko do czytelnika i tak dalej. Okładka rzecz ważna. Fakt, że nie najważniejsza w przypadku literatury, ale jestem estetką, lubię ładnie mieć. Również na półce z książkami (jeśli tylko się da, bo np. kupując zebrane w dwa tomy Kroniki Amberu Zelaznego robiłam to z zamkniętymi oczami, nie było innego wyjścia, jak przymknąć oko na okładki - TAKI np tom I ) Jak już napatrzyłam się na front, zaczęłam patrzeć na plecy utworu

Nie szukaj mnie wśród lawendy

Ona - zdradzona przez głupią pomyłkę, przez szesnaście lat (!) tęskni, pracoholiczka, bo jakoś trzeba tą szczenięcą miłość zagłuszyć. On w tym czasie ma się świetnie i też tęskni. Spotykają się na wycieczce i znów są razem. Koniec. Nie brzmi zbyt ekscytująco, prawda. Jeśli liczycie, że pomiędzy tymi tęsknotami, a spotkaniem i ponownym zejściem nastąpią wybuchy namiętności, niespodziewane zwroty akcji, to się srogo zawiedziecie. Jest jeden wybuch - zazdrości i to taki, po którym normalna kobieta zastanowiłaby się, czy pchać się w ten związek, ale nie nasza bohaterka, ona łyka wszystko. Normalnie mogłoby to pociągnąć fabułę, zagmatwać losy, ale autorka poszła po najmniejszej linii oporu i porzuciła wątek (chyba, że rozwinęła go w kolejnych częściach tej..chmm.. trylogii, ale o tym już się nie przekonam). Jeśli sądzicie, że między nastolatką, a dojrzałą kobietą jest jakaś różnica, to się zawiedziecie. Ale uwaga: Zuza myśli! Tylko z tych jej przemyśleń nic nie wynika, musimy wierzyć na

Metro 2033

Wiem, że recenzje, które tu wrzucam mogą dać skrzywiony obraz moich fascynacji literackich :) A to nie jest tak, że co przeczytam, to marudzę :) po prostu czasem łowię rybki z cudzego stawu więc nie wiem, co tam zawiśnie na haczyku. Co innego własna hodowla, tutaj wiem, czego się spodziewać. Chociaż... czy ktoś spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji? :) Do rzeczy. Dziś na tapecie Metro 2033 Dymitrija Glukhovskiego . Rewelacja :) No to byłoby na tyle jeśli chodzi o recenzję tej książki. Dobra, żartuję :) Książkę się nie czyta tylko pochłania. Do tego dawno nie spotkałam się z literaturą tak twórczogenną (nawet nie wiem, czy istnieje takie słowo). Po prostu po przeczytaniu ma się ochotę na więcej. Nie tylko więcej Metra, ale więcej wszystkiego! Najpierw więc człowiek zaczyna się zastanawiać, którędy do najbliższego metra. Potem co może tam pomieszkiwać. Następnie zaczyna kombinować gryząc ołówek, jak to wygląda, a potem leci z górki i powstaje kolejny tom z Uniwersum Metro 2033,

Apsara

"Na scenę małymi kroczkami weszła dziewczyna ubrana w długą suknię ze złocistego jedwabiu ozdobionego bogatym różnokolorowym haftem, w którym przeważała czerwień."  Tancerka. Apsara , to również tytuł książki, debiutu Marka R.Litmanowicza. Książki cegły, którą mimo objętości postaram się zrecenzować w kilku słowach, gdyż mój Małżon obwieścił mi niedawno, że coś długie piszę te recenzję. No cóż, pewnie nie chce mu się czytać wypocin Osobistej Małżonki ;) spróbuję zatem się streścić, chociaż może to być trudne zadanie. Apsara liczy sobie coś ponad 750 stron, które przeczytałam prawie na jednym weekendzie. Nie ukrywam, że wciąga, ale przynosi również rozczarowanie. Na pytanie Małżona, co czytam, odpowiedziałam, że książkę, w której historie różnych bohaterów przeplatają się ze sobą i jestem bardzo ciekawa, jak autor na koniec powiąże wszystkie wątki. Mamy utalentowanego muzyka Pawła, jego menedżera Roberta, przyjaciela Pawła - Jacka ginekologa oraz Chrisa, który jest kim