Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

Jedziemy na Mazury

Hej, kochacie Mazury? Lasy, jeziora i łąki? I pola i jeziora, i jeziora, i komary, i ... A byliście na Mazurach? Jak nie byliście to możecie się zabrać w podróż z Katarzyną Enerlich , która oprowadzi was po Mazurach i opowie przy tym poplątaną historię tych ziem i ludzi tu mieszkających kiedyś i obecnie. Autorka Prowincji pełnej marzeń i kontynuacji w Prowincji pełnej gwiazd oraz Prowincji pełnej słońca pochodzi z Mazur, kocha swoją małą ojczyznę i jest jej pasjonatką. Pełna bibliografia do zerknięcia na wikipedii , ciekawie też prezentuje się blog autorki. Wspominam o tych trzech powyższych książkach, ponieważ je udało mi się przeczytać. Wszystkie trzy opowiadają historię Ludmiły Gold, w życiu której pojawia się Martin, Niemiec, syn byłego mieszkańca tych ziem. I jak to bywa w takich opowieściach jest i miłość, i zdrada, i przyjaźń, i odkrywanie własnej tożsamości, i budowa domu, Żydzi, Polacy i Niemcy. Znalazła się nawet siostra, o której istnieniu Ludmiła nie wiedziała. Jest też

Po krakowskiej stronie życia

Dziś znów dwie książki za jednym zamachem :D Luźno ze sobą połączone. Druga jest niby kontynuacją pierwszej. No niby jest. Ostatnio rzuciło mi się (nie, nie na mózg), że większość książek tzw. babskich opowiada jakieś historie miłosne, gdzie główna bohaterka jest albo po rozwodzie, albo porzucona. W sumie jest to logiczne, trzeba jakoś zadzierzgnąć fabułę, uwolnić biedną niewiastę od zbędnego balastu (czyt. męża/narzeczonego niegodziwca*) i fruu wepchnąć ją w kolejne męskie ramiona. Najlepiej, jak jest ich więcej - facetów, nie ramion, bo przecież nie wpychamy naszej bohaterki w objęcia Kali tylko domniemanego, przyszłego ukochanego. No i dobrze. Ja to wszystko rozumiem, różnie w życiu bywa. Tylko, że jak już znajdą te nasze bohaterki swoją miłość, to nim przełożymy kartkę, a je już zaczyna uwierać chłop w domu. I kolejne dylematy, że może ten drugi byłby lepszy? A potem powstają kontynuacje, w których kobieta zostaje sama z dzieckiem/psem/domem/chomikiem i całe jej ułożone życie aut

Pożyczalscy

Wyobrażaliście sobie w dzieciństwie, leżąc po ciepłą kołderką, tyci-malutkie ludziki, które żyją w ogródku/pod schodami/na strychu/gdziekolwiek wam przyszło do głowy? Żyją, budują swoje domki w porzuconych doniczkach, zbierają liście na siennik i ukrywają się przed ciekawskim wzrokiem ludzi. Mój świat był zapełniony takimi ludkami. Miałam wręcz obsesje na punkcie miniaturek. Wciąż domagałam się mniejszych i mniejszych laleczek. A niestety, to nie były czasy, że można było dostać co się chciało, ale mama i tak potrafiła gdzieś znaleźć dla mnie jakąś malutką laleczkę. Szkoda, że wtedy nie znałam Pożyczalskich. Poznałam ich o kilkanaście lat za późno. Gdyby to było wcześniej, byłyby jedną z moich ulubionych książek dzieciństwa. Miałabym niezły pokarm na swoją wyobraźnię. Ale, jak mówią mądre głowy - lepiej późno niż wcale :D Po Kłopoty Rodu Pożyczalskich Mary Norton sięgnęłam zachęcona nowym wydaniem z ilustracjami Emilii Dziubak więc najpierw były obrazki, a potem słowo pisane. Książ

Gramy? Gramy!

Dziś kolejny nostalgiczny wpis z czasów, kiedy zimowe i jesienne wieczory spędzało się przy rozgrzanym do czerwoności piecyku tzw. kozie. Wyciągnięte z siostrą na podłodze grałyśmy w planszówki przy dźwiękach starego gramofonu, któremu można było przestawić prędkość kręcenia czarną płytą i wtedy Filipinki i Bogdan Łazuka śpiewali dostając zadyszki cienkimi głosikami. Stare czasy. Ale planszówki zostały. Ciężko mi się rozstać z takimi starociami, tym bardziej, że dziś mają nie tylko wartość sentymentalną, ale wręcz historyczną - hahaha. Pewnego dnia zawisną na ścianie ładnie oprawione. Dobrze będą wyglądać z tą swoją retro grafiką :) Zasady gry już dawno gdzieś poginęły. Jedna się zachowała. Powiększcie ją sobie i poczytajcie, jak to w PRLu zwiedzało się Polskę - od zakładu do zakładu :) No bo, jak tu ominąć największą w kraju cukrownię? Wymarzona podróż oczywiście wymarzonym Fiatem 126p ;P   A może by tak do babci na niedzielny obiad? Bardzo lubię opracowanie grafi

Wiśniowy sad

Wiecie, jak wygląda rwanie wiśni? Zdarzyło mi się kiedyś pojechać do wiśniowego sadu. W letnie, lipcowe popołudnie siedziałam na drzewie i wrzucałam kolejne czerwone, soczyste kulki do wiaderka. Ubrana w wyciągniętą koszulkę spisaną na straty, nie przejmowałam się pryskającym sokiem. Dłonie lepiły mi się od kurzu i soku. Włosy zaplątywały w gałęzie. Wiśnie dobrze się zrywa, lepiej niż jagody. Pojemniki szybciej się zapełniają, nie trzeba się schylać. Zajrzałam ostatnio do biblioteki, z której już nie korzystam, gdyż opuściłam rodzinny dom i przeniosłam się dużo dalej. Okazało się, że mam w niej wciąż założoną kartę, wystarczyło tylko zaktualizować kilka danych. Ponieważ przeczytałam już wszystko co przywiozłam ze sobą, sięgnęłam na półkę i zbytnio nie szukając trafiłam na Sad Agnieszki Marciniuk . Powieść toczy się leniwie, spokojnie, niczym życie w upalny dzień, kiedy prażące słońce obezwładnia i pozbawia sił. Jest to jednak bardzo złudny spokój. Bohaterowie wkraczają na scenę po