Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2016

Sienkiewicza rzucam na stos!

O w mordę jeża nieuczesaną! Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego! Urósł mi stosik. Książek oczywiście. Nie raz i nie dwa oglądałam stosiki na blogach i kiwałam nad nimi głową myśląc sobie: E tam, po co to komu, tak książki składować, planować. Lepiej czytać! Czytać! Dopadło i mnie, ale w wydaniu najgorszym z możliwych. Możecie mi nie uwierzyć, ale ten stosik powstał z książek nie planowanych, lecz z takich czytanych. Katastrofa. Wszystkie zaczęte (z wyjątkiem o którym niżej), a ja właśnie skończyłam czytać Lesia Chmielewskiej po raz któryś z kolei, bo mi się ckniło i pomyślałam, że trochę zdrowego śmiechu nie zaszkodzi. Lesio niezawodny, rozbawił mnie do łez, nie raz podczas lektury. Jakbym miała nie pożyczyła na wieki Dzikiego Białka , to bym po nie od razu chwyciła. W podobny sposób utraciłam również Lądowanie w Garwolinie . Jeno Całe zdanie nieboszczyka mi się ostało. Póki co, jednak wstrzymam się i spróbuję nadrobić zaległości. Piękna idea - nadrobić zaległości

Wycieczka do Cranford

Złapałam ostatnio, przeglądając kanały TV (przyznaje się, czasami to robię - biorę do ręki pilota i przeglądam po kolei, czy nie trafię na coś interesującego), końcówkę odcinka serialu, któraż to (końcówka) tak mnie zaintrygowała, że szybko pobiegłam poszukać w sieci całości. Tytuł też brzmiał znajomo - Cranford. I nic dziwnego, bo to była adaptacja powieści Elizabeth Gaskell Panie z Cranford. Fantastycznie zekranizowana opowieść o życiu małego miasteczka, trochę skostniałego w swoich poglądach i trochę zakurzonego ale jakże uroczego! Powyższe słowa zapisałam kilka miesięcy temu. Od tamtego czasu upłynęło sporo wody w Odrze oraz Widawie (do tej teraz mam bliżej). Wspomnienia zdążyły mi się trochę zatrzeć, serial został zablokowany na youtubie (buu), a ja w międzyczasie wyjęłam z kosza z odpadami, w jakimś markecie, książkę pani Gaskell Panie z Cranford . Po przeczytaniu której jestem pełna podziwu, że twórcom scenariusza udało się tak ładnie poskładać, z rwanej historii książkowej,

Przebudzenie nadziei

Czy warto pisać o nowych Gwiezdnych Wojnach, gdy już chyba wszędzie i wszyscy się o nich rozpisali? Może wystarczy jedno słowo: widziałam. Bo cóż odkrywczego mogę napisać. Zapewne nic, ale i tak pozwolę sobie skreślić kilka zdań. Inaczej nie byłabym sobą. W końcu to Star Wars! Pierwsza trylogia ukształtowała moją wizję wszechświata. O niczym tak nie marzyłam w dzieciństwie, jak o pilotowaniu myśliwca. Dobra, Sokół Millenium, też mógłby być :) Zasiadłam w kinowym fotelu podekscytowana, jak dziecko. Zaczęło się dobrze. Tak, jak powinno. Z muzyką, wprowadzeniem, flotą kosmiczną ciemnej strony mocy. Wraki po poprzedniej wojnie przykryte piaskami pustyni robiły wrażenie. No i dobrze pozostało. Czym dłużej siedziałam w kinie, tym bardziej uchodził ze mnie cały entuzjazm i radość z przeżywania kolejnej przygody ze świata SW. Z każdą kolejną sceną miałam wrażenie, że oglądam jakiś rimejk części IV tylko z nowymi bohaterami. Postacie zostały zbudowane tak samo, tylko dostały inny wygląd.