Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Czym Mikołaj pod choinkę uraczył Emilkę :)

W tym roku skapnęły mi się dwie niezwykłe książki. Obie na swój sposób magiczne. Spod świątecznego drzewka wyciągnęłam wielką, ciężką "cegłę" w twardej oprawie. Cała poświęcona jest "mamie" Muminka :) Na biografię Tove Jansson miałam ochotę odkąd się u nas ukazała. No i proszę, dobry Mikołaj spełnił życzenie :) Czytam z zapartym tchem. Jak skończę to coś napiszę (w międzyczasie może nadrobię inne zaległości w recenzowaniu). A druga książka przywędrowała do mnie wcześniej, już w piątek. Jest to zbiór Pejzaż Świąteczny, powstałych na konkurs, na opowiadanie wigilijne, ogłoszony na blogu Magdaleny Kordel . Czasu nie było wiele, ale jakimś cudem udało mi się je skończyć na czas i wysłać. Nie zostało wybrane najlepszym opowiadaniem, mimo to i tak czuję, że wygrałam. Po pierwsze skończyłam, nie porzuciłam w połowie, nie zostawiłam na później. Po drugie - trzymam w łapkach książkę, dowód, że można. Wszyscy którzy brali udział w zabawie zasługują na gratulacje :)

Tam, gdzie kres wspomnień...

Siedzę i zastanawiam się, jak zacząć opis dwóch kolejnych książek. Patrzę na tytuł wpisu i umiarkowanie zadowolona mruczę sobie pod nosem, że całkiem on przyzwoity. Kres wspomnień. Kresy. Miejsce za wschodnią granicą, które kiedyś było częścią Polski, ale historia potoczyła się tak, a nie inaczej. Niektórzy mówią, że historia kołem się toczy i tęsknie spoglądają na ziemie utracone, na Lwów i Wilno. Prawda jest jednak taka, że to już nie wróci. Wprawdzie miasta pozostały, ale zagładzie uległa kultura, ludzie się rozproszyli i tych "miast" już nie ma i nigdy nie będzie. Oba miasta są piękne. Będąc w Wilnie z zachwytem obchodziłam stare miasto i wzdychałam nad jego urodą, nad architekturą, nad polskością. Ale byłam tam turystką, nawet przez chwilę nie czułam się, jak u siebie. Bo to nie moje miasto, nie moich przodków. Mój jest Wrocław ;) Po Lawendowy Pył trzech autorek, trzech kobiet - matki, babci i wnuczki - Danuty Marcinkowskiej, Ewy Marcinkowskiej - Schmidt i Klaudyny Schm

Książki, które kocham, bohaterki, których nienawidzę cz.II - Nadzieja

Życie nie jest usłane różami. Któż nie zna tej sentencji? Życie Liliany, kolejnej bohaterki książki Katarzyny Michalak to pasmo cierpień i nieszczęść. Gdy ją poznajemy ma sześć lat i wielki smutek w sercu. Powoli poznajemy losy Liliany i wraz z nią zaprzyjaźniamy się z odrzuconym przez rówieśników chłopcem. Chłopcem, który tak, jak ona odczuwa samotność i wyobcowanie. Aleksiej, bo tak ma na imię drugi bohater książki, pochodzi z Rosji, jego rodzice zginęli w Czarnobylu, a on sam dostał się pod opiekę ciotki w Polsce. Ciotka, jest dla Aleksjieja tym, czym dla Liliany... no właśnie, dziewczynka nie ma nikogo życzliwego obok siebie. Aż do momentu, gdy znajduje w lesie rannego chłopca pozostaje sama. Mieszka z ojcem oraz macochą i jej córką. Lecz ta książka to nie bajka, gdzie zła macocha przejmuje władzę nad biednym ojcem i znęca się nad dziewczynką. O, nie, gdyby to była bajka, można by było liczyć na szczęśliwe zakończenie. Ale to nie bajka, a macocha nie maltretuje dziecka, po p

Książki, które kocham, bohaterki, których nienawidzę cz. I

Może trochę przesadziłam z tymi skrajnymi emocjami, ale coś w tym jest. W minione lato postanowiłam zapoznać się bliżej z polską, kobiecą literaturą. W tym celu udałam się do biblioteki i zaczęłam po kolei wypożyczać książki pisane przez kobiety dla kobiet. Ponieważ miałam już za sobą Rozlewisko Kalicińskiej w trzech tomach, to stwierdziłam, że chyba większa krzywda mi się nie stanie. Ups. Wpadłam. Niektóre z autorek odrzuciłam po pierwszej lekturze, a co do innych stwierdziłam, że nie tylko można je czytać ale i można to robić z przyjemnością. Te, które w jakikolwiek sposób mnie wciągnęły do swojego świata na pewno znajdą na tym blogu miejsce na krótką recenzję (lub dłuższą). Wszystkie inne pominę milczeniem. Zacznę od autorki - Katarzyny Michalak, która przekonała mnie do siebie do tego stopnia, że przeczytałam nie jedną, ale kilka jej książek. W ramach konkursu zdobyłam nawet tom z autografem, z czego się cieszę niepomiernie. I właśnie tytuł tej notki odnosi się do książe

Momo

Momo pojawiła się pewnego jesiennego wieczoru, gdy za oknem zimny, północny wiatr szarpał bezlistne gałęzie drzew. Szybko zapadająca, bezksiężycowa noc skrobała o szyby, a uliczne lampy rzucały długie cienie. W domu, przy kuchennym stole siedziała dziewczynka. W rozpalonym piecu ogień buczał radośnie. W pokoju obok zaczynał się Dziennik. Dziewczynka słyszała jego sygnał i wesołe rozmowy rodziny. Przysunęła się bliżej. Z uchem przy radiu, z niecierpliwością czekała na Momo.   Nie wiem, czy tak było rzeczywiście. Czy było to jesienią, latem, czy zimą. Czy to były już lata 90`te, czy jeszcze końcówka osiemdziesiątych. Pamiętam tylko, jakie wrażenie zrobiło na mnie słuchowisko radiowe dla dzieci o Momo i złodziejach czasu. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że w czasach, gdy posiadanie drugiego programu uchodziło za luksus, a radio było tylko publiczne programy dla dzieci i młodzieży były staranniej przygotowywane i mniej infantylne. Słuchowisko, o którym piszę, to był

Błękitna księga bajek

Pamiętacie swoją pierwszą wizytę w bibliotece? A pamiętacie pierwszą książkę, którą stamtąd pożyczyliście? Ja pamiętam doskonale. Nie wiem, jaki to był dzień tygodnia, ani jaka była pogoda. Musiało to być popołudnie. Starsza siostra wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do biblioteki (zostałam tam na wiele lat, przynajmniej w pewnym sensie). Dostałam swoją kartę, wpis do rejestru i kilka książek do wyboru, a może wcale nie miałam wyboru? Może Pani Bibliotekarka wcisnęła mi właśnie tę książkę z jakimiś słowami na zachętę i tak to się zaczęło - od Błękitnej księgi bajek, autor Ludomir Feldek. Okładka wyglądała zachęcająco - rodzina w dworskich strojach dawała nadzieję na odpowiednio królewskie historie. Dobra, nie oszukujmy się, miały być królewny i książęta, czyli to co małe dziewczynki lubią najbardziej. A zamiast tego dostałam zbiór opowiadań-bajek totalnie zakręconych i tak surrealistycznych, że zakochałam się w tej książce od pierwszych stron (królewny w końcu też były)

Opowieści tajemnicze i szalone

Co jakiś czas wracam z połowów na mieście z nowymi zdobyczami. Często wygrzebanymi w tanich księgarniach, dworcowych antykwariatach, czy porzuconych na śmietniku. Książki są w różnym stanie i z różnych lat. Nowe i stare, kolorowe i piórkiem ilustrowane. Wobec żadnej z nich nie mogłam pozostać obojętna :) Na początek najnowszy nabytek, wydany przez Naszą Księgarnię w 2007 roku. "Opowieści tajemnicze i szalone" Edgara Allana Poe znalezione na taniej książce w zeszłym tygodniu. Ze wspaniałymi, klimatycznymi ilustracjami Grisa Grimly. Ta książka dla dzieci (O! Tak! Dla dzieci!) zawiera cztery opowiadania Poe "nieznacznie nastrojone" (jak bardzo nieznacznie nie jestem w stanie określić, gdyż za oryginalnym Poe nigdy nie przepadałam). Są to: Czarny kot, Maska czerwonej śmierci, Żaboskoczek i Upadek Domu Usherów . Opowiadania są okraszone czarnym humorem i makabrą. Całości dopełniają ilustracje, które doskonale oddają i uzupełniają nastrój poszczególnych o

Początek

Czasami czuję potrzebę wypisania się o przeczytanych książkach. Tutaj będzie miejsce na to. Na książki dla małych i dużych. Recenzje, przemyślenia i wspomnienia. A wszystko wokół literatury we wszelakich odmianach, bo czytam sporo i różnorodnie :)