"Na scenę małymi kroczkami weszła dziewczyna ubrana w długą suknię ze złocistego jedwabiu ozdobionego bogatym różnokolorowym haftem, w którym przeważała czerwień."
Tancerka. Apsara, to również tytuł książki, debiutu Marka R.Litmanowicza. Książki cegły, którą mimo objętości postaram się zrecenzować w kilku słowach, gdyż mój Małżon obwieścił mi niedawno, że coś długie piszę te recenzję. No cóż, pewnie nie chce mu się czytać wypocin Osobistej Małżonki ;) spróbuję zatem się streścić, chociaż może to być trudne zadanie.
Apsara liczy sobie coś ponad 750 stron, które przeczytałam prawie na jednym weekendzie. Nie ukrywam, że wciąga, ale przynosi również rozczarowanie. Na pytanie Małżona, co czytam, odpowiedziałam, że książkę, w której historie różnych bohaterów przeplatają się ze sobą i jestem bardzo ciekawa, jak autor na koniec powiąże wszystkie wątki. Mamy utalentowanego muzyka Pawła, jego menedżera Roberta, przyjaciela Pawła - Jacka ginekologa oraz Chrisa, który jest kimś w rodzaju płatnego zabójcy. Nie licząc wszystkich postaci pobocznych. Mężczyznom towarzyszą niezwykłe kobiety, a akcja przenosi się z kontynentu na kontynent z państwa do państwa. Litmanowicz wyraźnie zafascynowany Dalekim Wschodem bardzo obszernie i drobiazgowo rozpisuje się o Kambodży, czy Wietnamie.
W ogóle książka jest zbiorem fascynacji i przemyśleń autora - od muzyki poważnej, przez podróże, po zapatrywanie na wyzwolenie seksualne, antykoncepcje i aborcje.
Generalnie każda książka jest wypadkową przemyśleń swego twórcy w tym jednak przypadku dostajemy całe strony, które wprowadzają nas momentami wręcz encyklopedycznie w świat Litmanowicza. Długie opisy niczym z przewodnika turystycznego dotyczące kultury, historii, geografii rozmywają akcje. Najwyraźniej pisarz nie ufa do końca swoim czytelnikom i woli wszystko wytłumaczyć niż zdać się na ich wiedzę. Przyznaję, że bywało to męczące podczas czytania.
Mimo wszystko po przeczytaniu książki odkładamy ją zafascynowani muzyką klasyczną i mamy ochotę przesłuchać kilka koncertów fortepianowych chociażby Szopena najlepiej w samolocie lecącym do Phnom Penh.
Jak już wspomniałam książka wciąga i rozczarowuje. Akcja jest wartka, bohaterów wielu więc cały czas coś się dzieje. Niestety jest to też jej wada - mnogość wątków. Tak na prawdę, każda z historii mogłaby posłużyć za stworzenie odrębnej powieści. To co mnie najbardziej rozczarowało, to zakończenie. Milczeniem w ogóle pominę rozdział pod tytułem Afryka, który nie wiadomo po co się tu znalazł. Konkretnie chodzi mi o brak tego, na co tak liczyłam - powiązania wszystkich wątków w jakąś zgrabną puentę, po której mogłabym zbierać szczękę z podłogi. Zakończenie okazało się banalne, melodramatyczne i wymęczone. Zamknęłam książkę bez żalu i bez zastanawiania się nad dalszymi losami głównych bohaterów.
Inną kwestią jest sposób przedstawienia świata i postaci. Dla mnie zbyt to wszystko uproszczone i bazujące na schematach. Mamy głupich Amerykanów, Polaków - Katolików, którzy pod płaszczem pobożności skrywają swoje frustracje i zboczenia, Arabów morderców i oprawców, biurokratycznych Niemców itd, itp. Ale najbardziej wkurzała mnie w tym rola kobiet. Kobiet, które ładnie pachniały (o tak, pan autor ma słabość do drogich perfum i daje temu wyraz) i były głównie obiektem seksualnym. Zresztą seks w tej książce jest głównym napędem motywującym do działań. W kobietach widzą tylko obiekt pożądania. Feministka, która się przewija w domu Roberta jest brzydka i gruba, Menedżerka z Holandii to wyzwolona bizneswomen szukająca partnera... do seksu, a jakże, taki facet ale w spódnicy. Żona Jacka, która pragnie czegoś więcej i próbuje przemyśleć swoje życie zostaje ukarana i przykładnie wraca błagać o przebaczenie do męża, który w międzyczasie już sobie znalazł panienkę do szybkich numerków. Piękna arabska księżniczka bez mrugnięcia okiem porzuca swoją wiarę, wlewa w siebie litry alkoholu i masuje stopy swojemu europejskiemu mężczyźnie. We wszystkich tych kobietach, w każdej po trochu, autor zawarł chyba ideał swojej kobiety - pięknej, o wschodnich rysach, uległej, będącej na każde skinięcie i spełniającej każdy kaprys swego pana. Może dlatego w rozdziałach o Dalekim Wschodzie pobrzmiewa jakaś nuta tęsknoty za nieosiągalnym. Tylko, czy na pewno nieosiągalnym? A może to nuta jakiś wspomnień?
No i tak, miało być krótko :) i wyszło jak zwykle. Znowu nikt nie dobrnie do końca.
Tancerka. Apsara, to również tytuł książki, debiutu Marka R.Litmanowicza. Książki cegły, którą mimo objętości postaram się zrecenzować w kilku słowach, gdyż mój Małżon obwieścił mi niedawno, że coś długie piszę te recenzję. No cóż, pewnie nie chce mu się czytać wypocin Osobistej Małżonki ;) spróbuję zatem się streścić, chociaż może to być trudne zadanie.
Apsara liczy sobie coś ponad 750 stron, które przeczytałam prawie na jednym weekendzie. Nie ukrywam, że wciąga, ale przynosi również rozczarowanie. Na pytanie Małżona, co czytam, odpowiedziałam, że książkę, w której historie różnych bohaterów przeplatają się ze sobą i jestem bardzo ciekawa, jak autor na koniec powiąże wszystkie wątki. Mamy utalentowanego muzyka Pawła, jego menedżera Roberta, przyjaciela Pawła - Jacka ginekologa oraz Chrisa, który jest kimś w rodzaju płatnego zabójcy. Nie licząc wszystkich postaci pobocznych. Mężczyznom towarzyszą niezwykłe kobiety, a akcja przenosi się z kontynentu na kontynent z państwa do państwa. Litmanowicz wyraźnie zafascynowany Dalekim Wschodem bardzo obszernie i drobiazgowo rozpisuje się o Kambodży, czy Wietnamie.
W ogóle książka jest zbiorem fascynacji i przemyśleń autora - od muzyki poważnej, przez podróże, po zapatrywanie na wyzwolenie seksualne, antykoncepcje i aborcje.
Generalnie każda książka jest wypadkową przemyśleń swego twórcy w tym jednak przypadku dostajemy całe strony, które wprowadzają nas momentami wręcz encyklopedycznie w świat Litmanowicza. Długie opisy niczym z przewodnika turystycznego dotyczące kultury, historii, geografii rozmywają akcje. Najwyraźniej pisarz nie ufa do końca swoim czytelnikom i woli wszystko wytłumaczyć niż zdać się na ich wiedzę. Przyznaję, że bywało to męczące podczas czytania.
Mimo wszystko po przeczytaniu książki odkładamy ją zafascynowani muzyką klasyczną i mamy ochotę przesłuchać kilka koncertów fortepianowych chociażby Szopena najlepiej w samolocie lecącym do Phnom Penh.
Jak już wspomniałam książka wciąga i rozczarowuje. Akcja jest wartka, bohaterów wielu więc cały czas coś się dzieje. Niestety jest to też jej wada - mnogość wątków. Tak na prawdę, każda z historii mogłaby posłużyć za stworzenie odrębnej powieści. To co mnie najbardziej rozczarowało, to zakończenie. Milczeniem w ogóle pominę rozdział pod tytułem Afryka, który nie wiadomo po co się tu znalazł. Konkretnie chodzi mi o brak tego, na co tak liczyłam - powiązania wszystkich wątków w jakąś zgrabną puentę, po której mogłabym zbierać szczękę z podłogi. Zakończenie okazało się banalne, melodramatyczne i wymęczone. Zamknęłam książkę bez żalu i bez zastanawiania się nad dalszymi losami głównych bohaterów.
Inną kwestią jest sposób przedstawienia świata i postaci. Dla mnie zbyt to wszystko uproszczone i bazujące na schematach. Mamy głupich Amerykanów, Polaków - Katolików, którzy pod płaszczem pobożności skrywają swoje frustracje i zboczenia, Arabów morderców i oprawców, biurokratycznych Niemców itd, itp. Ale najbardziej wkurzała mnie w tym rola kobiet. Kobiet, które ładnie pachniały (o tak, pan autor ma słabość do drogich perfum i daje temu wyraz) i były głównie obiektem seksualnym. Zresztą seks w tej książce jest głównym napędem motywującym do działań. W kobietach widzą tylko obiekt pożądania. Feministka, która się przewija w domu Roberta jest brzydka i gruba, Menedżerka z Holandii to wyzwolona bizneswomen szukająca partnera... do seksu, a jakże, taki facet ale w spódnicy. Żona Jacka, która pragnie czegoś więcej i próbuje przemyśleć swoje życie zostaje ukarana i przykładnie wraca błagać o przebaczenie do męża, który w międzyczasie już sobie znalazł panienkę do szybkich numerków. Piękna arabska księżniczka bez mrugnięcia okiem porzuca swoją wiarę, wlewa w siebie litry alkoholu i masuje stopy swojemu europejskiemu mężczyźnie. We wszystkich tych kobietach, w każdej po trochu, autor zawarł chyba ideał swojej kobiety - pięknej, o wschodnich rysach, uległej, będącej na każde skinięcie i spełniającej każdy kaprys swego pana. Może dlatego w rozdziałach o Dalekim Wschodzie pobrzmiewa jakaś nuta tęsknoty za nieosiągalnym. Tylko, czy na pewno nieosiągalnym? A może to nuta jakiś wspomnień?
No i tak, miało być krótko :) i wyszło jak zwykle. Znowu nikt nie dobrnie do końca.
Komentarze
Prześlij komentarz