Dziś znów dwie książki za jednym zamachem :D Luźno ze sobą połączone. Druga jest niby kontynuacją pierwszej. No niby jest.
Ostatnio rzuciło mi się (nie, nie na mózg), że większość książek tzw. babskich opowiada jakieś historie miłosne, gdzie główna bohaterka jest albo po rozwodzie, albo porzucona. W sumie jest to logiczne, trzeba jakoś zadzierzgnąć fabułę, uwolnić biedną niewiastę od zbędnego balastu (czyt. męża/narzeczonego niegodziwca*) i fruu wepchnąć ją w kolejne męskie ramiona. Najlepiej, jak jest ich więcej - facetów, nie ramion, bo przecież nie wpychamy naszej bohaterki w objęcia Kali tylko domniemanego, przyszłego ukochanego. No i dobrze. Ja to wszystko rozumiem, różnie w życiu bywa. Tylko, że jak już znajdą te nasze bohaterki swoją miłość, to nim przełożymy kartkę, a je już zaczyna uwierać chłop w domu. I kolejne dylematy, że może ten drugi byłby lepszy? A potem powstają kontynuacje, w których kobieta zostaje sama z dzieckiem/psem/domem/chomikiem i całe jej ułożone życie autorka powieści wywraca do góry nogami, bo przecież można zawsze znaleźć jej nowego Jedynego-Na-Całe-Życie. Hm, niebezpiecznie to przypomina pewien serial, który kochają miliony rodaków, a w którym partnerów zmienia się, jak rękawiczki - co sezon nowy. Dobrze wiecie, jaki serial mam na myśli.
Jeśli myślicie, że ten przydługi wstęp jest przytykiem do książek, które zamierzam opisać, to się mylicie. Ten wstęp jest po to, żeby wspomnieć, że są książki, w których bohaterki są żonami wciąż jednych i tych samych facetów. O zgrozo, posiadają potomstwo, które jest zadowolone i do tego jeszcze mają ciekawe życie. Nie wierzycie? To sięgnijcie do dwóch powieści Marty Madery Przyjaciele i Ślimaki z ogródka.
Fabuła obu książek skupia się wokół grupy przyjaciół i znajomych, którzy spotykają się na krakowskim Kazimierzu w knajpce Smutny Banaś.
Główna bohaterka pierwszego tomu jest żoną, matką i studentką. W codziennym zabieganiu ma czas i dla dzieci, i przyjaciół.
Autorka nie boi się ciężkich tematów, ale tutaj wszystko podane jest w lekkostrawnym sosie, na który składa się spora dawka poczucia humoru i dystansu do życia i siebie. Bo chociaż nie jest, to powieść autobiograficzna, to nie wątpię, że autorka parę wydarzeń, czy anegdot zapisała z życia wykazując się dobrym zmysłem obserwacji i znajomością krakowskich klimatów, również tych knajpianych.
W drugiej odsłonie krakowskich przygód prym wiedzie Dominika, która próbuje odnaleźć siebie i przy okazji swoją drogę w życiu. Póki co zatrudnia się w Smutnym Banasiu i poznaje ciekawą galerię oryginalnych postaci. Niektóre z nich pojawiły się już w pierwszej książce i w tej poznajemy dalsze ich losy, inne są nowe.
Obie powieści czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Bohaterowie są wyjątkowo autentyczni. Kraków - jak to Kraków, z klimatem, starym Kazimierzem i tą lekką patyną, której nie da się zeskrobać.
Postacie kobiece nie tylko ganiają za nowymi facetami, ale bawią się i pracują, do tego prowadzą urozmaicone życie, a między nimi plączą się dzieci, które nie są zbędnym balastem, a normalną oczywistością.
Czytając obie lektury miałam wrażenie, że są to książki bardzo krakowskie. Jak ktoś spędził w knajpie na Kazimierzu chociaż jeden wieczór szybko odnajdzie w nich znajomy klimat. W nienachalny sposób przekazują też wartości rodzinne i potrzebę życia nie tylko dla siebie, ale i dla innych oraz siłę przyjaźni.
Mają jedną wadę, która sprawiła, że ręka mi zadrżała, gdy po nie sięgałam - OKŁADKI! W żaden sposób nie oddają klimatu książek. Grafiki nie są najgorsze, tylko nie pasują zupełnie do tego co się za nimi kryje.
*Przypominam, że jest to literatura kobieca, a nie reportaż.
Ostatnio rzuciło mi się (nie, nie na mózg), że większość książek tzw. babskich opowiada jakieś historie miłosne, gdzie główna bohaterka jest albo po rozwodzie, albo porzucona. W sumie jest to logiczne, trzeba jakoś zadzierzgnąć fabułę, uwolnić biedną niewiastę od zbędnego balastu (czyt. męża/narzeczonego niegodziwca*) i fruu wepchnąć ją w kolejne męskie ramiona. Najlepiej, jak jest ich więcej - facetów, nie ramion, bo przecież nie wpychamy naszej bohaterki w objęcia Kali tylko domniemanego, przyszłego ukochanego. No i dobrze. Ja to wszystko rozumiem, różnie w życiu bywa. Tylko, że jak już znajdą te nasze bohaterki swoją miłość, to nim przełożymy kartkę, a je już zaczyna uwierać chłop w domu. I kolejne dylematy, że może ten drugi byłby lepszy? A potem powstają kontynuacje, w których kobieta zostaje sama z dzieckiem/psem/domem/chomikiem i całe jej ułożone życie autorka powieści wywraca do góry nogami, bo przecież można zawsze znaleźć jej nowego Jedynego-Na-Całe-Życie. Hm, niebezpiecznie to przypomina pewien serial, który kochają miliony rodaków, a w którym partnerów zmienia się, jak rękawiczki - co sezon nowy. Dobrze wiecie, jaki serial mam na myśli.
Jeśli myślicie, że ten przydługi wstęp jest przytykiem do książek, które zamierzam opisać, to się mylicie. Ten wstęp jest po to, żeby wspomnieć, że są książki, w których bohaterki są żonami wciąż jednych i tych samych facetów. O zgrozo, posiadają potomstwo, które jest zadowolone i do tego jeszcze mają ciekawe życie. Nie wierzycie? To sięgnijcie do dwóch powieści Marty Madery Przyjaciele i Ślimaki z ogródka.
Fabuła obu książek skupia się wokół grupy przyjaciół i znajomych, którzy spotykają się na krakowskim Kazimierzu w knajpce Smutny Banaś.
Główna bohaterka pierwszego tomu jest żoną, matką i studentką. W codziennym zabieganiu ma czas i dla dzieci, i przyjaciół.
Autorka nie boi się ciężkich tematów, ale tutaj wszystko podane jest w lekkostrawnym sosie, na który składa się spora dawka poczucia humoru i dystansu do życia i siebie. Bo chociaż nie jest, to powieść autobiograficzna, to nie wątpię, że autorka parę wydarzeń, czy anegdot zapisała z życia wykazując się dobrym zmysłem obserwacji i znajomością krakowskich klimatów, również tych knajpianych.

Obie powieści czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Bohaterowie są wyjątkowo autentyczni. Kraków - jak to Kraków, z klimatem, starym Kazimierzem i tą lekką patyną, której nie da się zeskrobać.
Postacie kobiece nie tylko ganiają za nowymi facetami, ale bawią się i pracują, do tego prowadzą urozmaicone życie, a między nimi plączą się dzieci, które nie są zbędnym balastem, a normalną oczywistością.
Czytając obie lektury miałam wrażenie, że są to książki bardzo krakowskie. Jak ktoś spędził w knajpie na Kazimierzu chociaż jeden wieczór szybko odnajdzie w nich znajomy klimat. W nienachalny sposób przekazują też wartości rodzinne i potrzebę życia nie tylko dla siebie, ale i dla innych oraz siłę przyjaźni.
Mają jedną wadę, która sprawiła, że ręka mi zadrżała, gdy po nie sięgałam - OKŁADKI! W żaden sposób nie oddają klimatu książek. Grafiki nie są najgorsze, tylko nie pasują zupełnie do tego co się za nimi kryje.
*Przypominam, że jest to literatura kobieca, a nie reportaż.
Komentarze
Prześlij komentarz