Na temat serialu Gilmore Girls znanym u nas jako Kochane Kłopoty (skąd ten tytuł?!) napisano już wiele, ale niedawno, po latach udało mi się obejrzeć wszystkie sezony od początku do końca. Podeszłam do serialu z entuzjazmem nastolatki, która dawno temu skończyła oglądać serial w połowie. Niestety nasze tradycyjne media telewizyjne uwielbiały ucinać seriale nie kupując dalszych odcinków. Z radością więc odkryłam możliwość obejrzenia całości na platformie N. Nie będę tu streszczać fabuły, można ją przeczytać na FilmWebie czy Wikipedii.
Puszczałam go sobie jako tło do pracy i świetnie sprawdzał się w tej roli. Mimo, że serial ma już dwadzieścia lat, to wciąż ogląda się go bardzo dobrze. Miasteczko Stars Hollow wraz ze swoimi mieszkańcami budzi ciepłe uczucia. I to byłoby na tyle. Bo to co kiedyś mnie zachwycało, teraz zaczęło irytować. Być może po prostu nie dotarłam poprzednio tak daleko, by nabrać większego krytycyzmu w stosunku do Gilmorek. A być może po prostu dorosłam i na niektóre rzeczy spojrzałam inaczej.
Zacznijmy od głównych bohaterek. Matka i córka, bardziej przyjaciółki niż rodzic i dziecko. W tym duecie, to starsza Lorelai wydaje się być tą mniej dojrzałą i bardziej szaloną. Na swoją córkę przerzuca odpowiedzialność za niektóre decyzje oraz marzenia, których sama nie zdołała spełnić. Jest przy tym niezwykle irytująca i arogancka. Patrząc na jej zachowanie zdałam sobie sprawę, że to nie jest ktoś kogo chciałabym spotkać na swojej drodze. Raczej byśmy się nie polubiły. Jako, że sama nie wie czego chce, to włazi w życie facetom, odwraca je do góry nogami, po czym się wycofuje spłoszona tym, że zaczyna być zbyt poważnie. Jej odzywki super wyluzowanej mamuśki po jakimś czasie przestają bawić. Fatalnie się odżywia, nie liczy się z emocjami innych ludzi, ma koszmarny bałagan w domu i brud. I strasznie się ubiera.
Rory. Poznajemy ją jako licealistkę, która jest oczytana, kierująca się własnym zdaniem, buntownicza, zdeterminowana, inteligentna. Wydaje się być osobą, która ma solidne fundamenty pod to, żeby zbudować na nich solidną przyszłość. Taka jest w pierwszych sezonach. Potem następuje faza buntu i cała postać chwieje się w posadach. Rory zmieniająca się w snobkę, dziewczynę, która przekonuje się o sile pieniądza i wpływów jest całkiem zabawna. Ale do czasu. Ponieważ mam wrażenie, że zabrakło tu swoistego katharsis, oczyszczenia. To wszystko powinno być dla niej solidną lekcją, z której powinna wyciągnąć odpowiednie wnioski. Czekałam na moment kiedy się zorientuje, że rola organizatorki herbatek dla pań z wyższych sfer jest parodią jej samej. Ale nic takiego nie nastąpiło. Nie wyciągnęła żadnych wniosków ze swojego związku z Deanem, czy Jessem. Temu pierwszemu dodatkowo rozwaliła małżeństwo, nad czym przeszła do porządku dziennego nie przejmując się tym zbytnio. Widzi głównie koniec swojego nosa, a swoje przyjaciółki traktuje bardzo protekcjonalnie. Ba, to bardziej one są z nią związane emocjonalnie, ona tylko odbiera od nich hołdy. Jak zresztą od całego miasteczka, a przynajmniej jakiejś jego części. I tutaj pojawia się kolejny nie zrozumiały dla mnie wątek. Skąd to uwielbienie w miasteczku dla Gilmorek? Skąd to celebrowanie pójścia na studia Rory? Czy Stars Hollow było tak małym i zaściankowym miejscem, że kiedy jedna z ich mieszkanek poszła na uczelnię wyższą, to trzeba było czcić ją niczym królową? Wiem, że studia w Stanach, to poważny wydatek i nie każdego na nie stać, ale uwielbienie dla Rory przekracza moje granice zrozumienia.
Samo miejsce, gdzie dzieje się akcja zostało ciekawie wykreowane wokół centralnego placu, na którym odbywają się ciągle jakieś imprezy tematyczne, święta nietypowe i można odnieść wrażenie, że wszyscy się znają. Stars Hollow ma swoje liceum więc mieszkańców jest chyba trochę więcej niż ci w kółko przedstawiani. Oczywiście rozumiem, że nie można pokazać całej społeczności na ekranie, ale o tym co się dzieje w mieście decyduje klika trzymająca się razem.
Z jednej strony mamy zamkniętą społeczność wokół głównego placu, a drugiej sugeruje się nam, że do tego miejsca ciągną turyści, jest blisko do Nowego Jorku, a i mieszkańców jest znacznie więcej niż, to co widzimy zazwyczaj na ekranie. Ale nie można odmówić uroku i magii Stars Hollow. Wprawdzie na mieszkanie tam bym się nie zdecydowała, zbyt wiele wścibskich osób, ale z wizytą wpadłabym bardzo chętnie.
***
Oprócz głównych bohaterek jest tu cała masa świetnych postaci, które można polubić. Świetnie napisani są według mnie rodzice Lorelai, chociaż i oni nie wyciągają wniosków z własnych działań i nie są w stanie zrozumieć zależności przyczynowo - skutkowej. W ich przypadku można, to jednak zrozumieć, gdyż w ich świecie można wszystko załatwić mając odpowiednie konto w banku i koneksje.
Bardzo lubię Paris, która wie czego chce i wydaje się być nie do zdarcia, chociaż tak na prawdę w środku jest poranioną dziewczynką potrzebującą opieki. Bardzo niesprawiedliwie jest według mnie traktowana przez Rory, którą uważa za swoją przyjaciółkę, ale która chyba nie ma dla niej zbyt wielu ciepłych uczuć. Nie widzi problemów z jakimi zmaga się Paris, jej samotności i tego, co skrywa się pod twardą skorupą, która chroni ją przed światem.
Mimo wszystko było mi trochę żal, gdy nadszedł moment obejrzenia ostatniego odcinka. Na pewno nie było mi tak smutno, jak na zakończeniu Big Bang theory, ale jednak. Wspominam o tym drugim serialu, bo w obu przypadkach zakończenia były takie, jak być powinny. Puszczały bohaterów na głęboką wodę pozwalając im swobodnie odpłynąć, zamykając przy tym wiele ważnych wątków.
***
A potem...
Netflix dokręcił dalszą część Kochane Kłopoty: rok z życia. Te cztery półtoragodzinne odcinki dzieją się około 10 lat po zakończeniu serialu. Przyznam się, że obejrzałam pierwszy. Dekoracje są te same, bohaterowie ci sami, chociaż trochę starsi, żarty też te same... No właśnie, a przecież dziesięć lat, to mnóstwo czasu. Bardzo byłam ciekawa, co słychać u naszych bohaterów, jak zmieniło się ich życie, jak oni się zmienili. Liczyłam, że scenarzyści wrzucą nas w środek historii, która nie stała przez ten czas w miejscu. A tymczasem bohaterowie zmagają się z emocjami i problemami, które zawisły w ostatnim odcinku serialu. Czyli przez dziesięć lat nie podjęli żadnej wiążącej decyzji. Nic nie dorośli, nie zmienili się. Nawet gusty im się nie zmieniły. Nic, absolutnie nic. A obie Gilmorówny utknęły w swoich bańkach. Miałam nadzieję, że może chociaż Luk przestanie chodzić w koszulach w kratę z czapeczką z daszkiem. Ale nie odważono się na zmianę jego wizerunku i nawet jeśli wyglądał w tym dobrze jako młody barman, to podstarzały facet w czapeczce z odwróconym daszkiem prezentuje się w tym stroju ździebko groteskowo.
***
Wiem, że ten serial ma wielu fanów i fanek :) i napisano już o nim dużo, a nawet bardzo dużo, ale i ja postanowiłam dorzucić swoją cegiełkę z moimi odczuciami. Bo może ktoś czuje podobnie :)
Komentarze
Prześlij komentarz