Przejdź do głównej zawartości

Jedziemy na Mazury

Hej, kochacie Mazury? Lasy, jeziora i łąki? I pola i jeziora, i jeziora, i komary, i ... A byliście na Mazurach? Jak nie byliście to możecie się zabrać w podróż z Katarzyną Enerlich, która oprowadzi was po Mazurach i opowie przy tym poplątaną historię tych ziem i ludzi tu mieszkających kiedyś i obecnie. Autorka Prowincji pełnej marzeń i kontynuacji w Prowincji pełnej gwiazd oraz Prowincji pełnej słońca pochodzi z Mazur, kocha swoją małą ojczyznę i jest jej pasjonatką. Pełna bibliografia do zerknięcia na wikipedii, ciekawie też prezentuje się blog autorki. Wspominam o tych trzech powyższych książkach, ponieważ je udało mi się przeczytać.

Wszystkie trzy opowiadają historię Ludmiły Gold, w życiu której pojawia się Martin, Niemiec, syn byłego mieszkańca tych ziem. I jak to bywa w takich opowieściach jest i miłość, i zdrada, i przyjaźń, i odkrywanie własnej tożsamości, i budowa domu, Żydzi, Polacy i Niemcy. Znalazła się nawet siostra, o której istnieniu Ludmiła nie wiedziała. Jest też próba godzenia przeszłości z przyszłością, śmierć i narodziny. A wszystko to w miłych okolicznościach przyrody.

Cały cykl ma dość specyficzny klimat, trochę sentymentalny. Akcja toczy się powoli i można odnieść wrażenie, że bohaterka wraz ze swoim życiem jest tylko pretekstem do opowieści o prowincji, o Mazurach i historii. Niestety, po przeczytaniu tych powieści wcale nie mam ochoty spakować się i ruszyć do Krainy Jezior. Może właśnie to wspominanie, jak było tu kiedyś pięknie i porównywanie z tym, co jest obecnie mnie zniechęca? Może za bardzo sennie przedstawiła autorka te tereny? Bohaterka snuje się po Mrągowie i okolicy zachwycając się nad prowincją, czystym powietrzem i całą resztą.
Zakochuje się w tym swoim Niemcu, ale w sumie nie wie, czy może jednak nie wolałaby Piotra, swego przyjaciela, który jest trochę jak ciepła klucha. A może dałoby się pogodzić obu? W trzecim tomie pojawia się nowy absztyfikant. Na szczęście nie taki Na-Całe-Życie, tylko idealny do układu - ty u siebie się realizujesz, ja u siebie, a czasem się spotykamy i jest nam dobrze. 

Ogólnie książki czyta się bardzo dobrze. Jest to przyjemna lektura na każdą porę roku. Jeśli wpadną mi w ręce pozostałe powieści autorki, to na pewno po nie sięgnę. Gdyby jednak ktoś mnie zapytał co z opisów Mazur pamiętam z tej lektury, to miałabym jedynie przed oczami obraz snującej się Ludmiły nad jeziorem. Czyli można jechać i się snuć wśród tataraków i trzcin. Co absolutnie nie jest prawdą, ponieważ z własnego doświadczenia wiem, że to przepiękne miejsce warte odwiedzenia i nie ma mowy o nudzie, nawet, jak się nie jest żeglarzem. Ale moje Mazury, to zupełnie inna bajka :) Może po prostu każdy powinien odkrywać je według własnych potrzeb;)

Zdecydowanie za to popieram autorkę, gdy wspomina o ratowaniu drzew. Ktoś, nie wiadomo kto wymyślił, że drzewa przy drodze stanowią śmiertelne zagrożenie dla kierowcy i wymyślił akcję z wycinaniem wiekowych, malowniczych alei. Ilekroć słyszę o tej akcji, to szlag mnie trafia. Nie tylko szpeci się krajobraz, ale pozbawia drogę cienia i odwodnienia, gdyż drzewa nie były sadzone bezmyślnie. To nie drzewa zabijają ludzi, tylko głupota i szybka jazda, często po alkoholu! Zostawcie drzewa w spokoju!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka