Oto leży przede mną najnowsza powieść Magdaleny Kordel. Jeszcze cieplutka, przedpremierowa i niestety już przeczytana. Niestety, ponieważ lekkie pióro autorki, jej poczucie humoru oraz umiejętne budowanie wątków i splatanie ze sobą przeszłości z teraźniejszością sprawiają, że chciałoby się na dłużej zatrzymać w Malowniczym. Czterysta dwadzieścia stron, to tak akurat na leniwe czytanie weekendowe :)
W swojej najświeższej powieści autorka znów sięga po wydarzenia z przeszłości. Nie są one jednak tak dosłownie powiązane z bohaterką, jak to było w Tajemnicy Bzów. Cofamy się aż do roku 1843, by poznać historię pewnej rodziny oraz przekonać się, jak tak odległe wydarzenia mogą mieć wpływ na współczesność. Przyznaję, że rozwiązanie całej intrygi, splecenie ze sobą wątków i postaci było dla mnie sporym zaskoczeniem (przynajmniej w wątku głównym). Swoja drogą, to niesamowite, jak się nad tym zastanowić, jak bardzo nasi przodkowie ukształtowali nasze obecne życie. Szczególnie w kraju takim, jak Polska ich decyzje i wybory nie pozostają bez echa do dziś :)
Sięgając bądź, co bądź po powieść obyczajową, trochę się obawiałam tego przeskoku czasowego, ale zupełnie niepotrzebnie. Część historyczna była równie, jak nie bardziej, wciągająca jak obecna. Zapewne przyczyniły się do tego postacie - główne i poboczne. Wykorzystanie w powieści dziada wędrownego było genialnym posunięciem :) Maciej i Sabina tworzą wokół siebie mistyczną otoczkę sięgającą czasów pogaństwa. XIX wiek został odmalowany w innym tonie niż wiek XXI. Bardziej poważnie, bardziej na serio. Widać tu fascynacje autorki do retro klimatów ziemiańsko - patriotycznych (co absolutnie nie jest zarzutem, a wręcz przeciwnie). Chętnie przeczytałabym książkę pani Magdy osadzoną tylko i wyłącznie w przeszłości. Na przykład takie Malownicze z XIX czy początku XX wieku :)
Ale żeby nie było tak całkiem różowo i idealnie, to pozwolę sobie jednak na małą krytykę. Otóż mamy w miasteczku, a tym samym w książkach z tego cyklu, kilka bardzo wyrazistych bohaterów. Na przykład taki pan Miecio - miejscowy pijaczek, postać bardziej komiczna niż tragiczna (jego żona mogłaby mieć inne zdanie na ten temat). W tym tomie do głosu doszedł mąż Kraśniakowej. I tutaj mi zgrzytnęło. Jego... chm... marzenia... naiwne marzenia i takie niezbyt mądre, jakoś mi się nie wpasowały. W moim osobistym odczuciu postać ta została przerysowana, nakreślona grubą krechą. Zbyt blisko mu do Miecia, któremu można wybaczyć wiele, gdyż ma mózg wyżarty wódką. Tym samym obaj panowie stali się dla siebie konkurencją walczącą o uwagę Madeleine oraz czytelnika.
Doczepię się również do połączenia obu historii - współczesnej i przeszłej ponieważ tego połączenia właśnie mi zabrakło. Dostaliśmy jakby dwie różne opowieści w jednym opakowaniu. Pytanie moje jest, czy główna bohaterka poznała tą część, która została przedstawiona czytelnikom? Jeśli tak, to skąd i dlaczego snuła przypuszczenia, że Sabina może być z nią spokrewniona? Jeśli nie znała przeszłości, a poznaliśmy ją tylko my, to równie dobrze można by było podzielić Nadzieje i marzenia na dwie osobne książki. Granica między opowieściami jest bardzo wyraźna. Obie części czyta się przy tym doskonale.
Trzecim wątkiem, który mi zgrzytnął, to Danka. Niestety bardzo przewidywalna postać, łatwa do wyeliminowania w razie kłopotów z nią i czy na pewno niezbędna do stworzenia komplikacji?
Zastanawia mnie jeszcze jedno: czy autorka nie przesadziła z tym paryskim spadkiem? Nie, no absolutnie nie zazdroszczę Madeleine (gdyby była tam jakaś pokojówka w spadku, albo jeszcze lepiej nie stary kamerdyner, to może, może...), ale jak ona teraz to wszystko ogarnie? Będzie się musiała niechybnie rozdwoić, żeby doglądać wszystkiego. A może opuści Malownicze? Tym samym z niecierpliwością oczekuję na kolejny tom z cyklu.
Na koniec pragnę zauważyć, że zanim się przenieśliśmy do XIX wieku we współczesnym Malowniczym wydarzyło się sporo i niektóre rzucone zdania, bez dalszego rozwiązania, budzą mój niepokój. Mimo to, główny środek ciężkości opowieści wzięli na siebie przodkowie i to oni moim zdaniem zdominowali Nadzieje i marzenia.
I znowu się rozpisałam, a miałam tylko krótko napisać, ze mi się podobało.
W swojej najświeższej powieści autorka znów sięga po wydarzenia z przeszłości. Nie są one jednak tak dosłownie powiązane z bohaterką, jak to było w Tajemnicy Bzów. Cofamy się aż do roku 1843, by poznać historię pewnej rodziny oraz przekonać się, jak tak odległe wydarzenia mogą mieć wpływ na współczesność. Przyznaję, że rozwiązanie całej intrygi, splecenie ze sobą wątków i postaci było dla mnie sporym zaskoczeniem (przynajmniej w wątku głównym). Swoja drogą, to niesamowite, jak się nad tym zastanowić, jak bardzo nasi przodkowie ukształtowali nasze obecne życie. Szczególnie w kraju takim, jak Polska ich decyzje i wybory nie pozostają bez echa do dziś :)
Sięgając bądź, co bądź po powieść obyczajową, trochę się obawiałam tego przeskoku czasowego, ale zupełnie niepotrzebnie. Część historyczna była równie, jak nie bardziej, wciągająca jak obecna. Zapewne przyczyniły się do tego postacie - główne i poboczne. Wykorzystanie w powieści dziada wędrownego było genialnym posunięciem :) Maciej i Sabina tworzą wokół siebie mistyczną otoczkę sięgającą czasów pogaństwa. XIX wiek został odmalowany w innym tonie niż wiek XXI. Bardziej poważnie, bardziej na serio. Widać tu fascynacje autorki do retro klimatów ziemiańsko - patriotycznych (co absolutnie nie jest zarzutem, a wręcz przeciwnie). Chętnie przeczytałabym książkę pani Magdy osadzoną tylko i wyłącznie w przeszłości. Na przykład takie Malownicze z XIX czy początku XX wieku :)
Ale żeby nie było tak całkiem różowo i idealnie, to pozwolę sobie jednak na małą krytykę. Otóż mamy w miasteczku, a tym samym w książkach z tego cyklu, kilka bardzo wyrazistych bohaterów. Na przykład taki pan Miecio - miejscowy pijaczek, postać bardziej komiczna niż tragiczna (jego żona mogłaby mieć inne zdanie na ten temat). W tym tomie do głosu doszedł mąż Kraśniakowej. I tutaj mi zgrzytnęło. Jego... chm... marzenia... naiwne marzenia i takie niezbyt mądre, jakoś mi się nie wpasowały. W moim osobistym odczuciu postać ta została przerysowana, nakreślona grubą krechą. Zbyt blisko mu do Miecia, któremu można wybaczyć wiele, gdyż ma mózg wyżarty wódką. Tym samym obaj panowie stali się dla siebie konkurencją walczącą o uwagę Madeleine oraz czytelnika.
Doczepię się również do połączenia obu historii - współczesnej i przeszłej ponieważ tego połączenia właśnie mi zabrakło. Dostaliśmy jakby dwie różne opowieści w jednym opakowaniu. Pytanie moje jest, czy główna bohaterka poznała tą część, która została przedstawiona czytelnikom? Jeśli tak, to skąd i dlaczego snuła przypuszczenia, że Sabina może być z nią spokrewniona? Jeśli nie znała przeszłości, a poznaliśmy ją tylko my, to równie dobrze można by było podzielić Nadzieje i marzenia na dwie osobne książki. Granica między opowieściami jest bardzo wyraźna. Obie części czyta się przy tym doskonale.
Trzecim wątkiem, który mi zgrzytnął, to Danka. Niestety bardzo przewidywalna postać, łatwa do wyeliminowania w razie kłopotów z nią i czy na pewno niezbędna do stworzenia komplikacji?
Zastanawia mnie jeszcze jedno: czy autorka nie przesadziła z tym paryskim spadkiem? Nie, no absolutnie nie zazdroszczę Madeleine (gdyby była tam jakaś pokojówka w spadku, albo jeszcze lepiej nie stary kamerdyner, to może, może...), ale jak ona teraz to wszystko ogarnie? Będzie się musiała niechybnie rozdwoić, żeby doglądać wszystkiego. A może opuści Malownicze? Tym samym z niecierpliwością oczekuję na kolejny tom z cyklu.
Na koniec pragnę zauważyć, że zanim się przenieśliśmy do XIX wieku we współczesnym Malowniczym wydarzyło się sporo i niektóre rzucone zdania, bez dalszego rozwiązania, budzą mój niepokój. Mimo to, główny środek ciężkości opowieści wzięli na siebie przodkowie i to oni moim zdaniem zdominowali Nadzieje i marzenia.
I znowu się rozpisałam, a miałam tylko krótko napisać, ze mi się podobało.
Komentarze
Prześlij komentarz