Przejdź do głównej zawartości

Seriale brytyjskie - czy to jest zjadliwe?


Mam dylemat. Zastanawiam się, czy ten post potraktować zbiorczo, wybiórczo i przekrojowo, czy też ma być wprowadzeniem do świata brytyjskich seriali. W pierwszym przypadku o każdej produkcji, która ciśnie mi się na klawiaturę będę musiała napisać góra pięć zdań (inaczej to będzie najdłuższy wpis w internecie (swoją drogą ciekawe, czy istnieje takie zestawienie najdłuższych wpisów blogowych, hm)). Jeżeli pójdę drugą drogą będzie na pewno krócej, a pozycje, które mam na myśli dostaną swoje własne, osobne wpisy.
<myśli, myśli>
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw (państwo z tylnych rzędów nie zgłaszali uwag proszę więc teraz nie przeszkadzać) postanowiłam nie iść na rekord i nie zanudzić was w jednym wpisie wszystkimi moimi ulubionymi serialami zza Małej Wody (która tym się różni od Wielkiej Wody, że Małą można przepłynąć wpław).
.....................................................................................
Wypadałoby zacząć od pytania, jak to wszystko się zaczęło. Ale odpowiedź byłaby dość przewidywalna, dlatego też przewijamy Czarną Żmiję, Jasia Fasolę (bosze, jak ja go nie znoszę), Monty Python`ów i wszystkie pozostałe seriale z zamierzchłej epoki. HA HA HA!
O, nie! Stop! Kto oglądał Co ludzie powiedzą? (Keeping Up Appearances, 1990-1995). Tutaj muszę się zatrzymać na chwilkę, malutką. Otóż nigdy nie udało mi się obejrzeć wszystkich 40 odcinków, które były puszczane w tv publicznej o dziadowskiej porze*. Ale ilekroć trafiłam na któryś pokładałam się ze śmiechu oglądając codzienne perypetie idealnej pani domu Hiacynty. Serial ten potwierdzał tezę, że nikt nie potrafi tak śmiać się z siebie, jak Brytyjczycy. Każdy z pół godzinnych odcinków był zjadliwą satyrą na mieszczański styl życia klasy średniej aspirującej do wyższej. Aspirującej głównie w swoich wyobrażeniach :D Trudno było nie pokochać rodzinki Hiacynty ;), nie współczuć sąsiadce Elżbiecie i nie podziwiać stoickiego spokoju jej męża, który znosił cierpliwie wszystkie wybryki małżonki.

I oto mamy pierwszy składnik, bez którego serial brytyjski obejść się nie może - humor angielski. Horror, kryminał, SF, kino apokaliptyczne? Wszędzie można dorzucić szczyptę ironii, ociupinkę dowcipu. Żadna scena nie jest tak ciężka, by nie można jej trochę rozluźnić komizmem.

Kolejnym elementem, który przykuł naszą uwagę, to scenariusz. Dobry scenariusz jest fundamentem, na którym można budować, mając nawet niewiele środków na fajerwerki. No cóż, dobra historia zawsze się wybroni. Szczególnie taka, która zawiera drugie dno. Twórcy budują opowieść warstwowo, a już wyłącznie od odbiorcy zależy, do którego poziomu dotrze.
Ze względu zapewne budżetowych Brytyjczycy celują  w krótkich 6-cio odcinkowych sezonach, a czasami nawet są to mini seriale. Treść jest więc skondensowana, nie marnuje się cennych minut na długie zbędne sceny. A przy tym opowieść nie jest traktowana nonszalancko, byle pchnąć akcje do przodu.

Skoro już jesteśmy przy przekładaniu scenariusza na ciąg obrazków, to kolejnym atutem (wg mnie oczywiście) jest autentyczność. Oglądając horror, czy fantastykę nie chowamy się pod krzesło z zażenowania nad nieudolnością efektów specjalnych. Bo czasami ich w ogóle nie ma! Hej! Przecież u nas też można nakręcić świetny serial z elementami fantastyki, czy grozy nie ładując 80% budżetu w efekty. Trzeba mieć jedynie dobry, przemyślany scenariusz, traktujący widza, jak człowieka myślącego, który nie wszystko chce mieć pokazane. Czy całość musi być kolorowa i błyszcząca? Inną kwestią są aktorzy, grają naturalnie, swobodnie poruszają się w osadzonej konwencji. Nie wiem czemu, ale jak mam sobie wyobrazić naszych aktorów mających zagrać wampira, czy wilkołaka, to przed oczami staje mi obsada MjMiłość mówiąca poważnym, teatralnym tonem swoje kwestie. Widzicie to? No właśnie.
Same wykreowane postacie nie są płaskie i jednoznaczne ani wyidealizowane - również jeśli chodzi o wygląd.

To co mnie jeszcze uwodzi w produkcjach z Wysp, to rzecz nie do podrobienia - język. Oj tak, brytyjski akcent. Uwielbiam go :) Szczególnie w Downton Abbey wszyscy wyrażają się starannie i czysto. Ale jego wersje niedbałe, czy slangowe też mnie zachwycają :)






Podsumowując najważniejszy jest scenariusz i dobra gra aktorska. Do tego angielski humor oraz język. Budżet nie stanowi o jakości całości (a co, zarymujem sobie ;) - oczywiście nie dotyczy to seriali historycznych, które rządzą się swoimi prawami.
Seriale angielskie sprawiają, że nie czuję się jak widz-ćwierćinteligent obrywający po głowie łopatą. Ich zaletą jest również często długość sezonów oraz ich ilość - co oczywiście może okazać się wadą, gdy zostaniemy nienasyceni opowieścią, a więcej już nie dostaniemy.
Nie chciałabym porównywać seriali brytyjskich do amerykańskich, to dwie zupełnie różne gałęzie tego samego drzewa. Najbardziej hitowe produkcje USA są rozbudowane, dopracowane w płaszczyźnie wizualnej i fabularnej, doskonałe aktorsko, czyli posiadają prawie wszystko, to co brytyjskie, a jednak się od siebie różnią. I jest to widoczne już po pierwszych minutach odcinka. W końcu Wielka Brytania to Europa i bliżej nam do niej, niż do USA, również mentalnie. Oglądając, któryś kolejny odcinek dziejący się w okolicach Londynu, czy Glasgow, jesteśmy prawie u siebie :P
W amerykańskich serialach gdzieś zawsze czuje się, że jest to kino rozrywkowe, silnie powiązane z pop kulturą, które ma dostarczyć dobrej zabawy (wyjątki** są wszędzie). U wyspiarzy natomiast jest inny styl kręcenia, bardziej naturalistyczny, więcej u nich podskórnego drążenia i analiz rzeczywistości.
 .....................................................................................
No i najważniejsze - moja fascynacja nie każdemu musi się udzielić i nie każdy wyprodukowany serial brytyjski wart jest, żeby poświęcić mu czas. Jest jednak kilka, które polecałabym bez zastanowienia. Jak na przykład Co ludzie powiedzą? czy też ... Baranka Shauna! Zaskoczeni? Baranek ma wszystko co powinien mieć dobry serial - inteligentny scenariusz, krótkie odcinki, humor, świetną grę aktorską <puszczam oczko>, tylko akcentu brak, chyba, że ktoś się go dopatrzy w pochrząkiwaniu świń :P

.....................................................................................
* Jeśli chodzi o dziadowskie godziny puszczania różnych filmów, czy seriali, to sami doskonale wiecie, jak to jest, gdy idziecie na ósmą do pracy, a akurat w niedzielę o pierwszej w nocy TV postanawia puścić film, który zawsze chcieliście zobaczyć. Pamiętam też, że któryś z prezesów publicznej TV, dość dawno temu, stwierdził, że seriali fantastycznych emitować nie zamierzają ponieważ nie ma na nie widowni. Jako dowód przytoczył Star Treka, na którego się szarpnęli i mieli nikłą widownię. Pan prezes zapomniał tylko wspomnieć, że puszczali ST o 10 rano w piątki, kiedy cała potencjalna widownia znajdowała się w szkole tudzież pracy. Ale to zamierzchłe czasy. Teraz chyba mało kto ogląda się na TV, szczególnie publiczną.
**Wyjątki, to takie małe wredne żyjątka siedzące za uszami i mówiące zazwyczaj: Tak, tak, masz rację, ALE... - i tu zawieszają głos i tylko już ciężko dyszą i świszczą do ucha.
 .....................................................................................
Generalnie jest tak dużo gatunków seriali (szczególnie takich, których nie widziałam), że pisanie ogólnie o wszystkich sprawia intensywne namnażanie się za moimi uszami małych, wrednych żyjątek (patrz wyżej, dwie gwiazdki). Nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu napisać o tych, które obejrzałam i uważam, że warto o nich wspomnieć.
Niniejszym otwieram cykl: seriale brytyjskie.
Wszyscy są zaproszeni :)

Komentarze

  1. O, dziękuję za zaproszenie :) Świetne zestawienie i zapowiada się fajny cykl. Hiacyntę uwielbiałam nawet jako 10-latka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam na niego kilka dobrych tytułów :)
      Hiacynta rulez! chciałoby się zawołać :)

      Usuń
  2. Już się cieszę na cały cykl!
    Downton Abbey oglądnęłam nieco do przodu, nie będę wymieniała źródeł, bo nielegalne, ale;) Uwielbiam ten serial - za całokształt, czyli za wszystko, o czym piszesz.
    Panią Hiacyntę pamiętam, oczywiście, zwłaszcza że miałam z nią skojarzenia dość blisko-rodzinne...;)
    Poza serialami - ja sie wychowałam na jeszcze starszych, np. na Sadze rody Forsyte'ów, Królowej Elżbiecie, że nie wspomnę o Simonie Templarze czy dr.Kilderze - uwielbiałam od zawsze angielskie thrillery; zreszta w ogóle lubię angielskie kino.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię angielskie kino. Właśnie mnie olśniło, bo siostrzeniec pytał o filmy i nie mogłam sobie przypomnieć jednego aktora, żeby mu polecić filmy z nim i teraz wpadł mi do głowy - Simon Pegg! Brytyjczyk, komedie z nim bawią nas nieustannie :)
      O, Święty mi się przypomniał :)
      Ja zamierzam zacząć od najświeższych, z którymi jestem na bieżąco, ale kto wie, jak w międzyczasie obejrzę coś starszego... :)

      Usuń
  3. Super! Uwielbiam seriale brytyjskie! Zwłaszcza te produkcji BBC! Ostatnio obejrzałam sobie to http://www.filmweb.pl/serial/Wszystko+dla+pa%C5%84-2012-663465 Świetny klimat, w sam raz na babski wieczór (w zasadzie babski weekend)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Agnieszka Krawczyk "Przylądek wichrów"

Matylda Radwan należy do tych bohaterek Agnieszki Krawczyk, co Sabina i Mila z Magicznego miejsca. Jest oazą spokoju, introwertyczna, lekko wycofana z życia, trzymająca się na uboczu wielkich wydarzeń, z artystyczną duszą. Ciężko określić ile ma lat. Prawdopodobnie coś między 30 a 40 (nawet bliżej 40) - bogata już w życiowe doświadczenie, ale jeszcze pełna nadziei i gotowa na zmiany, które niesie jej los. Od razu widzimy, że na jej barkach cała dylogia by się nie uniosła. Autorka ustawia wokół niej całą gamę bohaterów, których mniej lub więcej polubimy, ale którzy mimo różnego wieku, temperamentów, doświadczenia czy nawet narodowości potrafią zbudować przyjaźń, która ma szansę przetrwać więcej niż jedno lato. Jeżeli do tego dorzucimy piękne okoliczności przyrody, szumiące morskie fale, latarnie, podwodne krajobrazy i tajemnicze wraki, to otrzymamy klimatyczną opowieść z romansem w tle. Ale nie jest to typowo wakacyjny romans, który wybucha nagle i intensywnie w gorące