Przejdź do głównej zawartości

Nancy Kress - czyli kiedy Bezsenność staje się zaletą


Hiszpańskich  żebraków wygrzebałam w bibliotece złakniona fantastyki i skuszona nazwiskiem autorki, którą dobrze kojarzyłam, głównie z opowiadań w Fantastyce i Nowej Fantastyce.
Pomysł na powieść jest ciekawy. Oto, w wyniku postępowi w genetyce, przyszli rodzice mogą modyfikować DNA swoich przyszłych dzieci. Jedynie możliwości portfela ograniczają cechy, jakie będzie posiadał przyszły potomek.

Główna bohaterka - Leisha należy do pierwszej generacji, którą nazwano Bezsennymi, gdyż wyeliminowano u nich całkowicie potrzebę spania. Efektami ubocznymi, których nie przewidzieli naukowcy, jest zwiększona inteligencja oraz niezwykła regeneracja ciała, która sprawia, że Bezsenni praktycznie się nie starzeją.
Pierwsza euforia nad geniuszem dzieci szybko zamienia się w mściwość i zazdrość. Są lepsi pod wieloma względami i podczas, gdy znużone społeczeństwo zapada w sen, oni wciąż pracują na swój sukces.

Tłem naszej historii są Stany Zjednoczone oplecione siecią nadajników energii Y. Kenzo Yagai opatentował wynalazek, który zastąpił wszelkie dostępne źródła energii. Każdy obywatel otrzymał jeden darmowy odbiornik. Yagai stworzył również filozofię zwaną yagaizmem.
 ---------------------------------------------------------------------
"(...) Wartość człowieka dla niego i dla społeczeństwa tkwi w nim samym, nie zaś w tym, co sądzi na temat istoty, wartości i wiary innych ludzi. Tkwi w tym, co dany człowiek rzeczywiście potrafi zrobić. (...) Ludzie handlują tym, co mają najlepszego, i każdy na tym korzysta. Podstawowym narzędziem cywilizacji jest kontrakt. Kontrakty zawierane są dobrowolnie i przynoszą obopólną korzyść. W przeciwieństwie do przymusu, który jest z gruntu zły.
- Silniejsi nie mają prawa niczego odbierać słabszym - wtrąciła Susan. (...)
- Ani też słabsi nie mają prawa niczego odbierać silniejszym - dodał Camden.(...)"
 ---------------------------------------------------------------------
No właśnie, szykanowani Bezsenni szybko uznają, że więcej mają do zaoferowania społeczeństwu, niż ono im. Zaczynają czuć, że "kontrakt" jest nieuczciwy. Powoli tworzą własną, zamkniętą grupę i budują Azyl - miejsce, które staje się ich bezpiecznym domem. A zwykłych obywateli nazywają żebrakami. Leisha pozostaje na obrzeżu grupy, aż zostaje z niej wykluczona, gdy sprzeciwia się izolacji i tak wyraźnemu podziałowi. Zamknięcie się Bezsennych na resztę ludzi, ich poczucie wyższości oraz krzywd jakie doznali prowadzi do wypaczenia idei, które kiedyś im przyświecały. Ich przywódczyni, Jennifer chroniąc podobnych sobie, realizuje swoje ambicje i coraz bardziej jej wybory stają się moralnie dwuznaczne.

Książkę czytało mi się... hm... ciężko, to złe słowo. Okres dorastania Leishy i pozostałych Bezdomnych, jej relacje z siostrą bliźniaczką Śpiącą, różne zawirowania, budowanie świata, pierwszy proces Jennifer - było to wszystko powolne i trochę nużące. Poza tym oczekiwałam, że brak snu odbije się w jakiś sposób na tych ludziach. Tymczasem byli oni doskonali, pracowici, bardziej jak maszyny niż ludzie. Często też było podkreślane, że nie posiadali łóżek w swoich pokojach, czy domach. Ok, rozumiem, że nie potrzebowali snu, ich tkanki się regenerowały, ale nie odczuwali nawet potrzeby, żeby się położyć z książką? Byli w ciągłym ruchu? Zabrakło mi jakiegoś ich zużycia. Spanie w powieści, było przedstawione tylko jako zmarnowany czas, a przecież sen jest potrzebny, żeby uporządkować chaos, jaki sobie fundujemy w ciągu dnia.

Druga połowa książki rozgrywa się na stacji orbitalnej, gdzie przeniósł się Azyl. Dorasta tam kolejne pokolenie zmodyfikowane genetycznie, jeszcze bardziej doskonałe niż ich rodzice i równie bezsenne.
Dopiero tutaj autorka pokazała, że brak snu może być problemem. To co powinno dotknąć już pierwszych zmodyfikowanych ujawnia się dopiero w trzecim pokoleniu. Fakt, że ładnie to zagrało na koniec, ale zgrzyt pozostał.

Inną kwestią jest stacja orbitalna. Marzeniem Bezsennych uzależnionych (głównie podatkowo) od rządu Stanów Zjednoczonych, było uwolnienie się oraz w przyszłości, dzięki wynalazkom super dzieci, oderwanie się od Ziemi i znalezienie swojego nowego miejsca w kosmosie. Szczerze mówiąc bardzo drażniło mnie to rozwiązanie fabularne. Na stacji mieszkali najbardziej inteligentni ludzie. Na ziemi społeczeństwo podzieliło się na dwie części - mniejszą, która rządziła i rozdawała przywileje - wykształconą, pracującą elitę oraz większą - bezmyślnych, zdegradowanych obywateli oddających się wszelakim rozrywkom. Obywatele oczywiście mieli możliwość głosowania - wygrywali ci, którzy byli w stanie zaoferować najwięcej rozrywek.
Bezsenni mieli przewagę, przynajmniej tak to wyglądało z wcześniejszych wydarzeń, ale nie potrafili jej wykorzystać. Nie drażniłoby mnie to aż tak, gdyby nie wspomniane kilkakrotnie w książce kolonie na Marsie i Księżycu. No właśnie. Mieli energię Y, która działała niczym perpetum-mobile i mieli technikę pozwalającą na kolonizację Marsa. Byli też super inteligentni, mieli dostęp do wszystkich baz danych i wciąż wisieli na orbicie płacą horrendalne podatki na utrzymanie ogłupiałego społeczeństwa*.

Generalnie książkę, gdzieś od połowy, czytało mi się dużo lepiej. Nie będę ukrywać, skończyłam ją jednego popołudnia. Wciągnęła mnie. Super dzieci były bardziej ludzkie niż ich rodzice, posiadały emocje, konflikty moralne, a antagonizmy, które narastały między nimi, a założycielami Azylu, napędzały akcję.
Sam pomysł jest fajny, chociaż gdyby nie końcówka uważałabym, że tworzenie Bezsennych było bez celowe, równie dobrze można było napisać, że usunięto gen starości i efekt byłby ten sam.
Wątek sióstr bliźniaczek też jest potraktowany dość po macoszemu. Niby jest istotny dla rozwoju Leishy, jej spojrzenia na zwykłych ludzi, ale jednocześnie jakby na doczepkę.
Trochę szkoda, że autorka nie weszła głębiej w temat bezsenności, tego co może stać się z człowiekiem bez snu. Bohaterowie mogli by być mniej jednoznaczni, bardziej zróżnicowani.

Podobno są jeszcze dwa tomy kontynuujące wątek. Osobiście uważam, że Hiszpańscy żebracy są ładnie domknięci i sądząc po recenzjach pozostałych powieści, spokojnie pani Kress mogła zostawić ten temat. Mimo iż książka mi się podobała nie odczuwam potrzeby by poznać dalsze losy bohaterów.
---------------------------------------------------------------------
Nancy Kress Hiszpańscy Żebracy, Prószyński i S-ka, 1996 r.
OKŁADKA: 2/5
Typowy kolaż z lat 90`tych nic nie mówiący, poza tym, że udaje jakąś futurystyczną wizję. Coś w stylu: och skoro nie może być jednorożec i pół naga kobieta, to w takim razie zróbmy takie coś z wyglądu nie podobne do treści.
---------------------------------------------------------------------
* Podobny obraz zdegradowanego społeczeństwa, cofniętego w rozwoju mamy w filmie Idiokracja. Z założenia jest to komedia, nie najwyższych lotów. Niestety ciężko się śmiać patrząc w jakim kierunku zmierzają obecnie media, co nam oferują politycy, jak szkoła równa w dół, a wszędzie panoszy się poprawność polityczna. Można normalnie po nocach nie sypiać, gdy się o tym myśli (i tym samym zostać Bezsennym).

Komentarze

  1. To jedna z książek, które wypożyczyłam przypadkiem na początku gimnazjum, kompletnie nic o nich nie wiedząc. I tutaj akurat nie zaskoczyło: owszem, przeczytałam, ale jakichś specjalnych emocji we mnie nie wzbudziła, w ówczesnym zeszycie lektur zapisałam "poziom nudy 67%" (właśnie teraz zajrzałam, żeby sprawdzić, czy coś zanotowałam, i to znalazłam). ;) Teraz mało pamiętam, co chyba potwierdza tezę o braku zainteresowania.
    Bardzo przyjemnie się czytało twój tekst + śliczny nagłówek! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka