Paulina Wilk ma dar snucia opowieści, które dobrze się czyta, dlatego sięgając po Znaki szczególne nie obawiałam się, że książka mnie zanudzi. Bałam się, że rozczaruje mnie treścią, a wszystko przez podtytuł wmawiający nam, że to pierwsza autobiografia pokolenia urodzonego około 1980 roku. A kiedy już na okładce widzę takie kategoryczne stwierdzenie, to chyba nic dziwnego, że mam obawy.
Sięgałam po Znaki z ciekawością ile wspólnych tropów znajdę z Pauliną Wilk. Ale autorka nie dała mi szans na poszukiwanie. Tonem nie znoszącym sprzeciwu, używając do wszystkiego zaimka MY, napisała za mnie i całe pokolenie, to co powinnam pamiętać z dzieciństwa, dorastania i wieku młodzieńczego. Tylko, że moje doświadczenia i wspomnienia nijak się mają do tego co znalazłam na kartach książki.
Prawdą jest, że ci którzy zostali wychowani w PRLu, chociażby w jego końcówce, mają wspólną pamięć. Trudno jej nie mieć skoro półki sklepowe były wszędzie podobne, w telewizji były dwa kanały, a podręczniki szkolne były takie same w całym kraju. Ale ... Wilk przyznaje się do ojca wojskowego, co już stawia ją w sytuacji lepszej niż większość. W tej jej pseudo biografii nie ma wspomnień kolejek, ekscytuje się zbieraniem puszek (serio? moje rodzeństwo starsze zbierało, mnie moda już ominęła), od dziecka jest uświadomiona politycznie i pije szampana wciągając flagę UE.
Czytając miałam wrażenie, że wcale nie chodzi o MY, tylko o JA, a używanie MY to tylko tak dla zmyłki, żeby nikt się nie doczepił, że młoda pisarka pisze sobie biografię i uświadamia wszystkich wysokim tonem jak było. Można żyć w tych samych dekoracjach, ale zupełnie inaczej używać rekwizytów i inaczej przeżywać. Paulina Wilk założyła z góry, że wszyscy odczuwamy to samo skoro urodziliśmy się w podobnym okresie czasu.
Przedstawia siebie, jako takie dziecko-nie-dziecko. Z ręką na sercu ile osób w podstawówce w wieku lat 7,8, czy 11 miało świadomość, w jakiej sytuacji znajduje się nasz kraj. Pierwsze prawie wolne wybory? Widziałam plakaty Solidarności w pokoju brata, który był wtedy na studiach ale nie do końca rozumiałam co się działo. Ocierałam się jedynie o wydarzenia tamtego czasu. Miałam świadomość, że coś się zmienia, ale nie wiedziałam dokąd te zmiany prowadzą i o co tak na prawdę w nich chodzi. Teraz, gdy o tym myślę, wspomnienia mieszają mi się z wiedzą. Pamiętam pochód pierwszomajowy z 89 roku, jedyny w jakim brałam udział. Pamiętam jak wyglądał, że nie miał już tej energii, ale dopiero wiele lat później zrozumiałam, że wszyscy już wtedy szli w inną stronę niż trybuna partyjna.
Do świata Zachodniego po 89 roku nie wbiegłam szturmem głodna sukcesu, znajomości języków, wyjazdów, dostając zadyszki, bo zaraz coś ucieknie i zostanę w tyle. Mam nawet wrażenie, że zmiany odbywały się powoli. Z dala od Warszawy, to nie była żadna rewolucja. Nie dla dziecka. Fakt, pojawiały się nowe sklepy, lepiej zaopatrzone. Inne, kolorowe ubrania. Chociaż wtedy nie miałam zielonego pojęcia o modzie i wciąż zdzierałam ubrania po kuzynach ze Szwecji. Może dlatego dżinsowe, markowe spodnie, czy sztruksowe kurteczki nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Były, zdzierały się, przyjeżdżał wujek przywoził nowe-nie-nowe. Ot, po prostu ubrania. Głód posiadania? Określanie siebie poprzez posiadanie? W paczkach od wujka były katalogi, pełne zachodniego dobra. Teraz wiem, że to były katalogi wysyłkowej firmy, jakie każdy tam dostawał pod drzwi, zwykła reklama. Wtedy z siostrą oglądałyśmy je zafascynowane i grałyśmy w grę kto pierwszy. Odwracało się stronę i trzeba było, wskazując palcem, zaklepać najfajniejszą rzecz dla siebie (ocena całkiem subiektywna zazwyczaj kłótnie wynikały przy koszulach w kratkę i w dziale z porcelanowymi figurkami). Widziałyśmy te wszystkie rzeczy, pragnęłyśmy ich, ale nie myślałyśmy, że ich posiadanie sprawi, że będziemy lepsze, bardziej wartościowe.
Wyjazdy na Zachód, to były szkolne wycieczki w liceum. Faktycznie inny świat. Ale stawiać go na piedestale? Pić szampana z okazji wejścia do UE? Zachwycać się bułką z McSzita (w liceum nie chodziło się do Maca, bo sponsorowali broń i już wtedy w latach 90`tych nastąpił pierwszy bunt przeciwko Zachodniemu światu dobrobytu)?
Nie, patrzyłam na kraje europejskie i myślałam, że i u nas tak będzie. Czy kiedyś faktycznie będzie? W książce na koniec jest rozprawka w jakim pięknym i cudownym kraju nieograniczonych możliwości żyjemy. Tak, żyjemy w pięknym kraju, tylko paskudnie rządzonym.
Książka jest podzielona na rozdziały, a każdy ma swój rytm. Najpierw wspomnienie, potem co z tego wynika i na koniec mentorskim tonem, co powinniśmy o tym myśleć.
Za dużo w tym wszystkim mieć postawionym nad być. Tak, jakbyśmy nie potrafili myśleć, jakby nasze pokolenie oparło swoje życie jedynie na konsumpcji i pędzie po sukces.
Czy tacy jesteśmy? Czy można wszystkich wrzucać do jednego wora? Czy nasze pokolenie w jakikolwiek sposób zasługuje na wyróżnienie? Młodsi już dawno nas prześcignęli. Starsi są z innej epoki, bo to jednak my zdążyliśmy załapać się na internet. Stanęliśmy w rozkroku i właśnie chyba to sprawia, że jesteśmy tacy różni i napisanie biografi naszego pokolenia wydaje się być zadaniem karkołomnym.
Sięgałam po Znaki z ciekawością ile wspólnych tropów znajdę z Pauliną Wilk. Ale autorka nie dała mi szans na poszukiwanie. Tonem nie znoszącym sprzeciwu, używając do wszystkiego zaimka MY, napisała za mnie i całe pokolenie, to co powinnam pamiętać z dzieciństwa, dorastania i wieku młodzieńczego. Tylko, że moje doświadczenia i wspomnienia nijak się mają do tego co znalazłam na kartach książki.
Prawdą jest, że ci którzy zostali wychowani w PRLu, chociażby w jego końcówce, mają wspólną pamięć. Trudno jej nie mieć skoro półki sklepowe były wszędzie podobne, w telewizji były dwa kanały, a podręczniki szkolne były takie same w całym kraju. Ale ... Wilk przyznaje się do ojca wojskowego, co już stawia ją w sytuacji lepszej niż większość. W tej jej pseudo biografii nie ma wspomnień kolejek, ekscytuje się zbieraniem puszek (serio? moje rodzeństwo starsze zbierało, mnie moda już ominęła), od dziecka jest uświadomiona politycznie i pije szampana wciągając flagę UE.
Czytając miałam wrażenie, że wcale nie chodzi o MY, tylko o JA, a używanie MY to tylko tak dla zmyłki, żeby nikt się nie doczepił, że młoda pisarka pisze sobie biografię i uświadamia wszystkich wysokim tonem jak było. Można żyć w tych samych dekoracjach, ale zupełnie inaczej używać rekwizytów i inaczej przeżywać. Paulina Wilk założyła z góry, że wszyscy odczuwamy to samo skoro urodziliśmy się w podobnym okresie czasu.
Przedstawia siebie, jako takie dziecko-nie-dziecko. Z ręką na sercu ile osób w podstawówce w wieku lat 7,8, czy 11 miało świadomość, w jakiej sytuacji znajduje się nasz kraj. Pierwsze prawie wolne wybory? Widziałam plakaty Solidarności w pokoju brata, który był wtedy na studiach ale nie do końca rozumiałam co się działo. Ocierałam się jedynie o wydarzenia tamtego czasu. Miałam świadomość, że coś się zmienia, ale nie wiedziałam dokąd te zmiany prowadzą i o co tak na prawdę w nich chodzi. Teraz, gdy o tym myślę, wspomnienia mieszają mi się z wiedzą. Pamiętam pochód pierwszomajowy z 89 roku, jedyny w jakim brałam udział. Pamiętam jak wyglądał, że nie miał już tej energii, ale dopiero wiele lat później zrozumiałam, że wszyscy już wtedy szli w inną stronę niż trybuna partyjna.
Do świata Zachodniego po 89 roku nie wbiegłam szturmem głodna sukcesu, znajomości języków, wyjazdów, dostając zadyszki, bo zaraz coś ucieknie i zostanę w tyle. Mam nawet wrażenie, że zmiany odbywały się powoli. Z dala od Warszawy, to nie była żadna rewolucja. Nie dla dziecka. Fakt, pojawiały się nowe sklepy, lepiej zaopatrzone. Inne, kolorowe ubrania. Chociaż wtedy nie miałam zielonego pojęcia o modzie i wciąż zdzierałam ubrania po kuzynach ze Szwecji. Może dlatego dżinsowe, markowe spodnie, czy sztruksowe kurteczki nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Były, zdzierały się, przyjeżdżał wujek przywoził nowe-nie-nowe. Ot, po prostu ubrania. Głód posiadania? Określanie siebie poprzez posiadanie? W paczkach od wujka były katalogi, pełne zachodniego dobra. Teraz wiem, że to były katalogi wysyłkowej firmy, jakie każdy tam dostawał pod drzwi, zwykła reklama. Wtedy z siostrą oglądałyśmy je zafascynowane i grałyśmy w grę kto pierwszy. Odwracało się stronę i trzeba było, wskazując palcem, zaklepać najfajniejszą rzecz dla siebie (ocena całkiem subiektywna zazwyczaj kłótnie wynikały przy koszulach w kratkę i w dziale z porcelanowymi figurkami). Widziałyśmy te wszystkie rzeczy, pragnęłyśmy ich, ale nie myślałyśmy, że ich posiadanie sprawi, że będziemy lepsze, bardziej wartościowe.
Wyjazdy na Zachód, to były szkolne wycieczki w liceum. Faktycznie inny świat. Ale stawiać go na piedestale? Pić szampana z okazji wejścia do UE? Zachwycać się bułką z McSzita (w liceum nie chodziło się do Maca, bo sponsorowali broń i już wtedy w latach 90`tych nastąpił pierwszy bunt przeciwko Zachodniemu światu dobrobytu)?
Nie, patrzyłam na kraje europejskie i myślałam, że i u nas tak będzie. Czy kiedyś faktycznie będzie? W książce na koniec jest rozprawka w jakim pięknym i cudownym kraju nieograniczonych możliwości żyjemy. Tak, żyjemy w pięknym kraju, tylko paskudnie rządzonym.
Książka jest podzielona na rozdziały, a każdy ma swój rytm. Najpierw wspomnienie, potem co z tego wynika i na koniec mentorskim tonem, co powinniśmy o tym myśleć.
Za dużo w tym wszystkim mieć postawionym nad być. Tak, jakbyśmy nie potrafili myśleć, jakby nasze pokolenie oparło swoje życie jedynie na konsumpcji i pędzie po sukces.
Czy tacy jesteśmy? Czy można wszystkich wrzucać do jednego wora? Czy nasze pokolenie w jakikolwiek sposób zasługuje na wyróżnienie? Młodsi już dawno nas prześcignęli. Starsi są z innej epoki, bo to jednak my zdążyliśmy załapać się na internet. Stanęliśmy w rozkroku i właśnie chyba to sprawia, że jesteśmy tacy różni i napisanie biografi naszego pokolenia wydaje się być zadaniem karkołomnym.
Komentarze
Prześlij komentarz