Przejdź do głównej zawartości

Sąsiadkę w kosmos wystrzelili

Dziś nietypowo, bo filmowo.
Generalnie, jest to miejsce na recenzje książek i moje wrażenia z lektur, ale nie tylko, bo przewijają się tu i inne rzeczy, od czasu do czasu. Bardziej to chyba miejsce, gdzie mogę sobie popisać, a nie tylko wstawiać obrazki więc dziś pozwalam sobie na słów kilka odnośnie filmu.
Jaki to film, można się domyśleć po tytule. Chodzi oczywiście o Grawitację, w której główną rolę zagrała Sandra Bullock. Czytałam wiele recenzji i opinii na temat tego filmu. Niektórzy się zżymali, że to dziełko nic nie warte, inni skupiali się na niesamowitych zdjęciach kosmosu, ba nie tyle kosmosu, co naszej planety widzianej z przestrzeni kosmicznej. I szczerze mówiąc poszłam na ten film trochę właśnie dla tych widoków. Niestety momentami zasłaniał mi je Clooney latający w pustce i dyskutujący z Bullock. Żartuję oczywiście, bo zaletą tego filmu były nie tylko widoki, ale cała historia. Miałam wątpliwości, czy film, w którym jest dwoje aktorów, może trzymać w napięciu i nie sprawiać wrażenia przedstawienia teatralnego. Otóż może. Do ostatniej minuty. Gdzieś od połowy filmu cały dramatyzm spada na barki Sandry, a ona świetnie radzi sobie z udźwignięciem tego ciężaru.

Scenariusz jest banalny. Na stację kosmiczną trafia pani doktor, która jest nowicjuszem jeśli chodzi o loty pozaziemskie, towarzyszy jest  weteran lotów kosmicznych. Podczas pobytu na zewnątrz zdarza się katastrofa. Bolid trafia w satelitę, której szczątki stają się zagrożeniem dla astronautów. Dochodzi do zdarzenia w wyniku którego przy życiu pozostaje dwoje uczestników wyprawy. Ich celem staje się powrót na ziemię.
Ale wszystko, co dzieje się wokół powrotu, wzajemne relacje dwójki ocalałych, kolejne trudności, buduje pełną napięcia atmosferę. Film można odczytywać w wielu warstwach.
W warstwie wizualnej dostajemy ucztę dla oczu, wraz z bohaterami podziwiamy widok ziemi z kosmosu. Niewielu z nas doświadczy tego na żywo, a widok słońca wyłaniającego się zza planety jest niesamowity. Właściwie film powinno obejrzeć się co najmniej dwa razy, bo za pierwszym razem trudno ogarnąć wszystko, to co dzieje się w tle. Jednocześnie śledzimy poczynania bohaterów i staramy się rozszyfrować, którą część ziemi widzimy za nimi. Góry rzucające cień, zorza polarna, zapadający zmierzch i świt, zapalające się światła miast. Wszystko to sprawiało, że nie mogłam oderwać oczu od ekranu.
Drugą warstwą filmu są emocje głównej bohaterki, która na orbicie przechodzi przemianę. Po dramatycznych przeżyciach i stracie sensu życia odkrywa w sobie wolę walki by przetrwać. Absurdalna, przypadkowa śmierć jej dziecka sprawiła, że zwątpiła w jakiś wyższy porządek rzeczy. Wypadek uświadomił jej, że życie ludzkie nie jest niczym nadzwyczajnym, ot taka zbieranina białka. Jednak z perspektywy kosmosu wszystko nabiera innego sensu, a doktor Stone odradza się wewnętrznie. Zwycięża w niej instynkt przetrwania i na nowo docenia dar życia.
Jest w tym filmie również miejsce na poszukiwanie Boga. Potęga wszechświata, jego niezmierzona przestrzeń i ziemia - niezwykłe miejsce chronione cieniutką powłoką, zawieszone w próżni, gdzie nie ma warunków do egzystencji. Czy to tylko przypadek? Ile zbiegów okoliczności i przypadków musiałoby się nałożyć na siebie, żeby z chaosu wyłoniło się tak skomplikowane życie? Na poszczególnych stacjach kosmicznych widzimy odwołania do religii. Drobiazgi, które dużo mówią o człowieczeństwie, potrzebie odwołania do Boga przy zderzeniu z niepojętą przestrzenią i pustką.
Skoro już jestem przy drobiazgach, to kolejny powód do powtórnego obejrzenia filmu, żeby zobaczyć, co tam jeszcze dryfowało w nieważkości.

Siłą tego filmu jest to, że każdy może odczytać go po swojemu. Daleka jestem od dopisywania ideologi tam, gdzie jej nie ma, ale ten obraz nie pozostawił mnie obojętnym. Ja zobaczyłam w nim nie tylko siłę ludzkiej woli, ale również Siłę Wyższą. Ktoś inny może odczytać ten film, jako prawdę o naszej samotności i bezsilności w pustce kosmosu.

Film został rewelacyjne zrealizowany. Jest kilka scen, w których obserwujemy wydarzenia, tak, jakbyśmy sami w nich uczestniczyli, patrzymy na wszystko oczami głównej bohaterki, niczym w grze komputerowej. Nie wiem na ile realizatorzy trzymali się zasad fizyki, ale ani przez chwilę nie zwątpiłam w to co widziałam na ekranie. Nie drażniło mnie nadbudowywanie kolejnych trudności, które piętrzyły się przed Stone. To była droga, którą musiała przejść - jej droga przez czyściec, by dostąpić odkupienia.

Komentarze

  1. Ale świetna recenzja!!!!!!!!!
    Warto by iść, ale bilet jeszcze poproszę, bo cena biletu już niestety nie podoba się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że chociaż ty tu czasem zaglądasz ;p
      Co do biletów, to niestety, dlatego staramy się rozważnie wybierać filmy, chociaż są miejsca, gdzie można obejrzeć taniej film. Ale płacenie za wypożyczenie okularów 3D jest dla mnie nie zrozumiałe.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka