Przejdź do głównej zawartości

Praktykant - komedia z cyklu tych, co to nawet śmieszne, ale jakoś tak nie do końca


Koncepcja jest fajna - starszy pan - Ben, emeryt, wdowiec przystępuje, znudzony swoim życiem, do stażu w młodej, prężnie rozwijającej się firmie internetowej. Ona - Jules, młoda matka, która opiekując się w domu dzieckiem, wpada na genialny pomysł biznesu i już po chwili zatrudnia 200 osób w tym kilku stażystów.
On praktykant z doświadczeniem, ona jego szefowa napędzana energią i kawą.
Zderzenie dwóch światów jest nieuniknione. Nasz bohater całe życie przepracował w jednej firmie, która drukowała książki telefoniczne i jest dość...hm... analogowy. Wokół niego młodzi ludzie, którzy mają w chmurze wszystko łącznie chyba ze swoimi mózgami. Ale okazuje się, że obie strony mogą nawzajem obdarować się wiedzą i doświadczeniem, które ich wzmocni, nauczy czegoś nowego. Spojrzą na pewne sprawy z innej perspektywy.
Ok. Dotąd mamy całkiem zgrabny film. Ale to nie jest taki film.
To jest komedia. Całkiem zgrabna komedia.
Ale to też nie taki film.
Jaki zatem jest to film?

Feminizujący. Tak, to jest film feminizujący. W domu Jules nastąpiło odwrócenie ról. Ona robi karierę, on zajmuje się córką, chodzi na spotkania do szkoły, na dziecięce przyjęcia, plotkuje z mamusiami, piecze ciasteczka. Mąż doskonały, który porzuca swoją rozpędzoną karierę, żeby żona mogła się realizować w firmie. To Matt przeżywa wszystko to, co spotyka siedzące w domach kobiety - samotność, znużenie, powtarzalność każdego dnia. A przy tym wciąż wyglądają na małżeństwo idealne.
I tu pojawia się zgrzyt. Zgrzyt w ich idyllicznym świecie i zgrzyt moich zębów. Bo mi się to wcale nie podoba. Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam, że powinno być po staremu, ona siedzi z dzieckiem, on pracuje po 14 godzin. Nie w tym rzecz. Chodzi o to cholerne uprawnienie i partnerstwo w związku. Bo partnerstwo i równouprawnienie nie jest łamane tylko wtedy, gdy wszystkie obowiązki domowe spadają na kobietę. Może być i na odwrót! Normalnie jest mi go żal. Skoro byli takim dobrym małżeństwem, on miał świetną pracę (jest, to podkreślone w filmie kilka razy),a ich córka chodzi do szkoły, to dlaczego nie rozwiązali tego inaczej? Gdzie ta słynna instytucja opiekunki do dziecka? Gdzie niania, która odbierze małą ze szkoły? Nie ma. A dlaczego nie ma? Bo trzeba pokazać, że facet jest słaby, a kobieca kariera jest ważniejsza niż wszystko inne. To film ideologiczny i teza musi być poparta faktami.

Przez cały film czekałam aż Ben stanie się kimś więcej niż staruszkiem doradzającym w kwestiach ubioru i sprzątającym biurka. Doczekałam się na sam koniec, gdy mentorskim tonem oświadczył Jules, że dobrze czyni i niech się wszyscy walą, bo najważniejsze jest tylko jej JA. Powiedział to jakoś inaczej, ale gdy wygłaszał swoją mowę końcową myślałam, że doda na koniec coś w stylu: żartowałem, a teraz dziewczyno ratuj swój związek, rodzinę, podziel się z kimś obowiązkami. Ale nic takiego nie nastąpiło.
Rozczarowałeś mnie Ben, a wyglądałeś na takiego miłego, dobrze ubranego starszego pana.

Jest w tym filmie kilka pobocznych wątków, które bardzo wiele mówią o młodych ludziach zapatrzonych w siebie, mających problemy z odróżnieniem świata wirtualnego od rzeczywistego, nie potrafiących wyprowadzić się od rodziców, nie rozumiejących emocji innych ludzi, wychowanych ze smartfonem w ręce, nie mogących ogarnąć przestrzeni wokół siebie. Niestety te wątki są bardzo poboczne i chyba nawet twórcy nie przypuszczają, że otarli się o coś istotnego. A wystarczyło inaczej rozłożyć akcenty w filmie. Bardziej skupić się na zderzeniu dwóch światów - młodego i starego. Myślę, że nadal byłaby to fajna komedia, tylko bez nachalnej, feminizującej otoczki. I szkoda jeszcze z tego powodu, że te poboczne wątki zostały fajnie zagrane, postacie mają w sobie potencjał i budzą naszą - moją sympatię :)

Tym sposobem wychodzi na to, że nawet w głupiej komedii znajdę drugie dno, do którego można się przyczepić.

PS. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym jednak trochę nie kibicowała Jules. Na biednej dziewczynie tajemniczy inwestorzy wymuszają zatrudnienie prezesa, który pokieruje firmą, a może nawet ją przejmie. No fakt, niefajnie. Ale skoro mogła na koniec zachować się tak, a nie inaczej, to w sumie po co to wszystko było. Mogła od razu postawić sprawę jasno. Dziewczyna rozkręca biznes od zera, dostaje kredyt zaufania od inwestorów, a potem każą jej szukać prezesa. Dość dziwne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka