Przejdź do głównej zawartości

Rozrywkowe kino postapokaliptyczne


To nie był film, który bardzo chciałam zobaczyć. Fanką Mad Maxa nigdy nie byłam, a nawet poprzednie filmy uważałam za kiepskie. Ale zaintrygowały mnie pierwsze pozytywne recenzje tam, gdzie bym się ich nie spodziewała. A potem moja przyjaciółka powiedziała, że chętnie obejrzałaby to jeszcze raz (OMG!). Dałam się więc zaprosić mężowi na randkę do kina na Mad Maxa: na drodze gniewu.
Główni bohaterowie, to Max oraz Furiosa, w których wcieli się znakomicie Tom Hardy i Charlize Theron (autentycznie jej nie rozpoznałam). Ich drogi splatają się ze sobą i chcąc nie chcąc muszą podążyć w tym samym kierunku. Do tej dwójki dorzuciłabym jeszcze postać Nuxa - Trepa (Podziwiajcie mnie!), wojownika Wiecznego Joe, który skradł moją sympatię :)
Film jest generalnie o tym, że bohaterowie najpierw jadą w jedną stronę, a potem wracają (spoiler  wybielony:), a za nimi ciągnie się cała galeria niesamowitych maszyn, prowadzona przez paskudnych złoczyńców. Jeden z nich podsumowuje ładnie film mniej więcej słowami: Przez głupią sprzeczkę rodzinną cały ten cyrk.
Tempo jest tak zawrotne, że siedziałam i gryzłam palce z nerwów. Idąc do kina nie liczcie na inteligentne, rozbudowane dialogi - są bardzo skąpe, główny bohater zazwyczaj pochrząkuje, a cała reszta od czasu do czasu rzuci jakimś słowem, żeby się fabuła skleiła. Nie próbujcie zrozumieć logiki świata post apokaliptycznego, w którym rozgrywa się akcja - nie będziecie mieli na to czasu ani ochoty, przez cały seans wasz mózg będzie bombardowany szybko zmieniającymi się obrazami (zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy nie powinno być ostrzeżenia dla osób z możliwością wystąpienia padaczki). Momenty kiedy fabuła zwalnia, to te w których na chwilę twórcy pokazują nam wykreowany świat w szerszym kadrze.
Miałam w tych momentach wrażenie, jakbym oglądała ruchome obrazy Beksińskiego. Nie dosłownie, ale widać ten sam rodzaj mrocznego szaleństwa.
Po chwili reżyser włącza przycisk turbo, gitarzysta przywala w struny z całą mocą i akcja gna dalej w zawrotnym tempie.
W tytule napisałam, że to kino rozrywkowe i w pełni podtrzymuję swoje zdanie. Chociaż film jest o świecie pozbawionym nadziei, chociaż rządzą nim mutanty, a pozostałości po naszej kulturze, to jakieś marne resztki wymieszane w dziwaczny misz-masz i wszędzie wokół rozciąga się poatomowa pustynia, to nie brak w nim lekkości oraz zabawnych scen, które sprawiają, że to czystej postaci rozrywkowe kino akcji osadzone w fantastycznych realiach. Jak wspomniałam wyżej, akcja pędzi, jak chomik w kołowrotku i nie ma czasu na roztrząsanie, czy wykreowany świat posiada jakąś logikę, czy też twórcy dali ciała i wykoncypowali kompletną bzdurę. Ba, po wyjściu z kina nasz mózg jest tak przesycony narzuconym tempem, że odmawia współpracy przy próbie logicznego poukładania fabuły.I lepiej tego nie robić. Są takie filmy, po których zapamiętujemy głównie potknięcia w świecie stworzonym przez autorów (widzimy je nawet jeśli nie chcemy) i takie, gdzie przymykamy oko na pewne wady, czy to scenariusza, czy realizacji ponieważ dajemy się im ponieść. MM:na drodze gniewu zaliczyłabym do tej drugiej kategorii. 

Ale, jak się uprzeć, to można dostrzec w filmie kobiecy manifest: wy faceci zniszczyliście świat, a my kobiety jesteśmy dawczyniami życia, które pragną pokoju i odbudowy (oraz wody dla wszystkich, równości i prawości). Tak, wyraźnie widać w Mad Maxie wyniesienie na piedestał kobiety-matki, która ze swoją płodnością może przywrócić światu coś na kształt równowagi i lepszego życia. Jest, to jednak jakby efekt uboczny scenariusza, chociaż ładnie się wpasowujący w całość. Oczywiście kobiety, to prawdziwe heroinie nie ustępujące pola facetom.
http://www.geeksaresexy.net/2015/06/03/mad-max-fury-road-ponies-pics/
koniki MadMax znalezione TUTAJ
i autor TUTAJ
..................................................................................................................
Wspomnę tylko jeszcze o zakończeniu... chm przypuszczalnie jakimś cudem udało im się stworzyć utopię, co łatwe nie było mając do dyspozycji świat w takiej kondycji, w jakiej był. Ale skoro na koniec pada zdanie Pierwszego Kronikarza, to znaczy, że cuda się zdarzają i niekiedy rewolucje się udają. W końcu to kino fantastyczne :)

Komentarze

  1. Opis pasujący do rzeczywistości, moje wspomnienia z filmu:
    1. czerwony gitarzysta- pomysł na muzykę na żywo
    2. kobiety-matki-dojne ...
    3. srebrne pomadki piratów drogowych
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1.Myślisz o założeniu zespołu z przedszkolaków ;)
      2.Dojne pojawiły się przez krótką chwilę, ale też na nie zwróciłam uwagę i potem zastanawiałam się, czy te "płodne" potem tak skończą ;P
      3. Niech żyje chrom!! Vallhalaaaa!
      :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka