Przejdź do głównej zawartości

Wrocławski Ksiel


Kisiel dobra rzecz.

Jako, że jestem otwarta na wszelkie książkowe propozycje (nie licząc tych kilku na które jestem zamknięta na głucho), to sobie czasem coś tam wygrzebię nowego. Co nie znaczy, że jest to nowość. Tak sobie grzebnęłam łapką w stercie książek niedrogich i wyciągnęłam autorkę całkiem mi nieznaną. Stop. Autorkę, której ksywka przewinęła mi się przez jakieś forum, ale jeśli chodzi o dokonania literackie, to była to dla mnie nowość.

Książka przykuła moją uwagę okładką. Lubię ładne okładki, takie które wynikają z treści, niejako ją podbijają, puszczają oko do czytelnika i tak dalej. Okładka rzecz ważna. Fakt, że nie najważniejsza w przypadku literatury, ale jestem estetką, lubię ładnie mieć. Również na półce z książkami (jeśli tylko się da, bo np. kupując zebrane w dwa tomy Kroniki Amberu Zelaznego robiłam to z zamkniętymi oczami, nie było innego wyjścia, jak przymknąć oko na okładki - TAKI np tom I)
Jak już napatrzyłam się na front, zaczęłam patrzeć na plecy utworu, żeby dowiedzieć się, co ma on do zaoferowania. Kto go popełnił i jak skonsumować. A tam niespodzianka. Akcja powieści dzieje się we Wrocławiu i trochę w Breslau (dla nie kumatych między Wrocławiem z książki, a Breslau jest około 70 lat odległości). Nie było rady, trzeba było zakupić :)



Tytuł: Nomen omen. Autorka: Marta Kisiel. Bohaterowie: ruda i biuściasta Salka, siostry Kasatee eeee no te Bolesne, Niedaś, parę innych postaci, których wymienienie byłoby już grubym spoilerowaniem oraz Wrocław. Wrocław został przedstawiony najbardziej normalnie (nie mam pojęcia jakim cudem).
Gatunek? Chmm, horror komediowy.
Powiedzmy, że horror. Poczucie humoru dość absurdalne, mi się podobało ale (zawsze musi być jakieś ale (najlepiej jak jest lane z beczki;))... autorka każdym zdaniem próbowała skłonić potencjalnego czytelnika do śmiechu. Ilość dowcipów na stronę zdecydowanie mnie przerosła i zmęczyła. Na prawdę wolałabym, żeby dała trochę odetchnąć swoim bohaterom, żeby panie starsze były chociaż ciut mniej odjechane, a Salka wywijała swoimi kończynami w sposób bardziej skoordynowany, a nie tylko, jak się autorce przypomniało, że dawno nie było żadnego salta, to rymps bohaterką o glebę. Nawet jednej linijce nie odpuściła. Każda się skrzy dowcipem, słowną przepychanką, aluzją i żaluzją.

Niestety na mnie żarty słowne nie działają. Jestem czytaczem-oglądaczem, co oznacza, że jak czytam to od razu widzę obrazami więc bawią mnie bardziej żarty sytuacyjne* niż słowne przepychanki, gdzie bohaterowie stoją i gadają do siebie. No bo ja widzę, że oni stoją, gadają, ale w sumie to nic się nie dzieje. Co innego papuga na przejściu przy Aquaparku. O, to już jestem w stanie sobie wyobrazić. Pani Kisiel jest natomiast mistrzynią słowa, do czego zapewne obliguje ją wykonywany zawód, czy tam wykształcenie, nie będę się czepiać szczegółów ;). Książkę zatem skonstruowała wręcz brawurowo. I brawo jej za to, bo dostarczyła mi łatwej i przyjemniej rozrywki na dwa wieczory. Przy okazji powspominałam sobie czasy, gdy mieszkałam w okolicach Parku Skowroniego i wyszukiwałam w nim pozostałości płyt nagrobnych i cmentarnych alejek. Ot, takie hobby wrocławskie. Który wrocławiak nie ma tak, że chodzi po parkach i nagrobków szuka tudzież znicze pali w alejkach? ;)

Ale mimo niewielkich zgrzytów, braku logiki tu i ówdzie historia opowiedziana przez Martę Kisiel da się lubić. I bohaterowie oraz bohaterczynie (;) lubić się dadzą. Charakterni są, tak jak trzeba :) A Wrocław taki piękny i wspaniały ;)
Czytać, czytać :)


*ŚP. Pani Joanna Chmielewska była mistrzynią jeśli chodzi o umiejętność rozśmieszania i żartów sytuacyjnych. Lesio, Dzikie Białko, Całe zdanie nieboszczyka, Lądowanie w Garwolinie - przy tych książkach łzy ze śmiechu leciały mi ciurkiem na podłogę, daleko nie miały, bo ja już tam była i turlałam się po dywanie :)

Komentarze

  1. Cudownie opowiedziałaś o książce
    1 - faktycznie okładka II tomu Zelaznego - okropna. błeeee
    2 - ta okładka jest ... no własnie otworzyłam i zrobiłam WOW, mega, klimatyczne, dopracowana, z pazurem, z przesłaniem. W moim ulubionym zestawieniu kolorystycznym - super

    A ja nie wiem, dlaczego mam awersję do polskich książek, nie, że nie czytam, ale .... jakoś nie sięgam po książki nowych, młodych pisarzy...może czas to zmienić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem otwarta na polskich autorów i jest wielu świetnych pisarzy, ale widzę ich poza głównym nurtem bardziej w działce SF/Fantastyka. Jeżeli chodzi o głównonurtowców, to mam wrażenie przerostu formy nad treścią. Inną sprawą jest literatura kobieca pisana przez kobiety - tutaj również jest kilka dobrych pań, po które sięgam z przyjemnością :)
      Ale to oczywiście subiektywne wrażenia :)
      Ogólnie polską literaturę cenię i lubię :)

      Usuń
  2. Cudowna okładka. Nie przeczytałam jeszcze nawet jednej książki tej autorki, ale chyba się wezmę za nadrabianie braków. Dobra recenzja. Również jestem fanką polskiej literatury fantastycznej. Uwielbiam Lema, Grzędowicza i ostatnio Raduchowską;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno jej poprzednie książki były lepsze, tylko są już niedostępne. A powyższą nominowano do Zajdla w tym roku. Warto więc chyba się zapoznać z twórczością Kisiel.

      Usuń
    2. PS. Zaciekawiłaś mnie ostatnim nazwiskiem, kolejna wrocławianka? Muszę poszukać jej książek.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka