Przejdź do głównej zawartości

Nawijanie rzeczywistości (05)


Opowiem wam dziś o naszej przygodzie z kuną. Dlaczego właśnie dziś? Ponieważ szukałam w sieci informacji do pewnego projektu i trafiłam na reklamę firmy pozbywającej się szkodników, w tym kun. Komu osiedliło się to zwierzątko pod powałą może razem ze mną wybuchnąć gromkim śmiechem nad tą reklamą. Kuna moi drodzy jest po pierwsze inteligentna, po drugie cwana, a po trzecie kocha wasz dom i wasze auto i wasze kable kocha podgryzać. I w nosie ma to, że wy jej nie kochacie.

Historia zaczęła się niewinnie w styczniu. No może nie do końca niewinnie. Kiedy o czwartej nad ranem budzi was galopujący tupot nad głową, to nie ma w tym nic niewinnego. Pierwszym odruchem jest panika, drugim naciągniecie kołdry na głowę z niejasnym wrażeniem, że coś dziwnego wam się śniło. Ale potem nadchodzi ranek i trzeba zmierzyć się z prawdą. Mianowicie coś harcuje na strychu.
Jeżeli jesteście bohaterką poczytnej powieści dla kobiet, to jest to nieprzespana noc, w ciągu której omdlewacie kilkakrotnie, a rano pakujecie walizkę, żeby się wyprowadzić, bo przecież nie będziecie mieszkać z duchem. Wariant drugi dzwonicie po mężczyznę, którego chcecie usidlić, żeby uratował was przed bandytą, który dobiera się do waszych starych gratów.
Jeżeli natomiast macie chociaż trochę zdrowego rozsądku, to rano robicie obchód strychu - Zaraz, czy tam się coś nie rusza w kącie? A ta uwalona kupa, to czyja sprawka? Zdecydowanie nie jest to mysi/szczurzy bobek. Ki czort zatem?
Do wyboru mamy zdziczałego kota (rysia?), gigantycznego szczura (mutanta!), albo to C-O-Ś. Zaczynamy więc śledztwo.

Jako, że czasy takie, odpalamy internet i stajemy oko w oko z rzeczywistością. Prawdopodobnie mamy dzikiego lokatora. Wszystko wskazuje, że to małe, milutkie, futerkowe zwierzątko. Jak nic kuna! Szybki przegląd tysiąc pięćset sto dziewięćset stron i już wiemy, że najlepszą metodą na pozbycie się szkodnika jest:
a). posiadanie głośno szczekającego psa, najlepiej owczarka podhalańskiego, którego wnosimy po drabinie na strych i zostawiamy na noc (z kotem dobrzy ludzie nie radzą tego eksperymentu powtarzać, bo kot może już do końca życia nie wyjść z traumy).
b). posiadamy większą kupę, niż ta którą zostawił nam zwierzaczek na środku podłogi. W tym celu udajemy się do najbliższego zoo po odchody tygrysa tudzież lwa (niestety kocie gówno nie jest wystarczająco odstraszające) i rozrzucamy je po kątach na strychu, jakbyśmy co najmniej chcieli użyźnić ziemię pod rzodkiewkę.
c). zastawiamy żywołapkę i dzwonimy po ekostraż (teraz na strychu oprócz kuny mamy jeszcze ekostrażnika, którego trzeba dokarmiać regularnie).
d). metoda ostateczna, udawać, że kuny nie ma, a rwetes na dachu robią gołębie.
Po jakimś czasie trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Pozbycie się kuny nie jest prostą sprawą.

Oczywiście, że jest to kuna przyjmujemy na wiarę. Wyskakiwanie znienacka o poranku, przeczołganie się pod więźbą dachową, czajenie się w ciemnościach na bezdechu, to tylko niektóre metody, które mają nam pomóc zobaczyć z czym na 100% mamy do czynienia. Zakończone niestety niepowodzeniem.

Po miesiącu walki i wielu przeczytanych stronach w internecie, czas na kolejne starcie. Wybieramy metodę na hałas. A co robi największy huk? Tak, zgadliście - odkurzacz. Włączamy go zatem w środku nocy i czekamy na efekt. Efektu brak. Nad ranem ponownie słyszymy tupot czterech łap. Chwytamy latarkę i biegniemy na strych z radiem w ręce. Odpalamy radio na full i robimy dyskotekę. Efektu brak.
Nie działa też cudowny środek odstraszający w aerozolu. Modlimy się tylko, by nie miał odwrotnego efektu i zamiast jednej kuny, żeby nam nie wprowadziła się cała rodzina. Cudowny środek wyparowuje nie zostawiając śladu (ok, jakiś ślad zostaje, trzeba wyprać spodnie i bluzę). Jedyne co za chwilę zacznie cuchnąć, to nadtłuczone jajko w pułapce, którą z poświęceniem sprowadziliśmy z drugiego krańca Polski. Efektu brak.

Spotykamy na zapadłej wsi chłopa w gumofilcach, który udziela dobrej rady - No łapiecie, a potem kijem przez łeb. Jak to kijem? - Pytamy patrząc na siebie. Chłop demonstruje nam zamaszystym ruchem jak.
Mamy zamordować biedne zwierzątko? Już widzę te plamy krwi, błagalne spojrzenie przed egzekucją. Kuno już cię kochamy! ...Do kolejnej pobudki o świcie.

Wiosna. Z niepokojem nasłuchujemy, co dzieje się na strychu. Za chwilę przekonamy się, czy mamy samca, czy samice. Po czym poznamy nie widząc jak dotąd jej na oczy? Proste - jak pod dachem zacznie się większy rwetes, to znaczy, że wykluły się młode i mamy przechlapane.
Mamy samca - oddychamy z ulgą. Znika czasem na dłużej. Szybko łapiemy, że wraca przed deszczem. Chmm, żywy barometr. No nieźle.
Powoli się poddajemy. Nadchodzi lato. Temperatura pod dachem rośnie, szkodnik woli łazić po polach i polować na okoliczne kury. Toaletę przeniósł ze strychu, pod drzwi garażowe. Najwyraźniej nasze ciągłe sprzątanie nie przypadło mu do gustu. Udaje, że go nie ma, ale w pewien deszczowy dzień słyszę, jak się mości pod podbitką. Łapię za kij od szczotki i stukam. Tego się nie spodziewała! Słyszę tylko galop uciekającego wokół strychu zwierza. Rano jest już z powrotem. No cóż pada.
W księgarni znajduję książkę, o tym jak fajnie mieszka się z kuną. Wprawdzie wolałabym kota, ale może i to da się oswoić?
Po dachówkach walają się pióra. Chmm, kura?


Jesień. Noce coraz zimniejsze. Szmery na strychu coraz częstsze. Może jednak trzeba pojechać do zoo po gówno tygrysa?

Nadchodzi pamiętny dzień. Smażymy szaszłyki na grillu, coś przemyka zwabione zapachem pieczonego kurczaka. Kot? W domu pełno ludzi. Zasiadamy przed telewizorem, otwieramy piwo. A potem... potem to już historia, Polska wygrywa 2:0 z Niemcami. DWA ZERO Z NIEMCAMI!! Wiecie już co robi większy hałas niż odkurzacz i radio włączone na full jednocześnie? Kibice! Nasz lokator nie wytrzymuje nerwowo.
Rano przy śniadaniu widzimy kunę! Siedzi na siatce i zdeterminowana próbuje jeszcze walczyć o swój teren. Robi odstraszające miny i biega nerwowo. Niestety śmierdząca i hałaśliwa banda ludzi (według kunich norm) nie zamierza opuszczać raz zdobytego terenu.

I to był pierwszy i ostatni raz kiedy ją widzieliśmy.

Kuno, gdziekolwiek jesteś, nie wracaj! 


A morał z tego taki, że lepsza jedna kuna w garści niż na dachu ;)



Komentarze

  1. Mieliśmy kiedyś kuny na strychu... wyniosły się - chyba duża ilość kotów im przeszkadza :) Ale to dobrze, bo teraz mamy kury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że się wyniosły, ale kuny zazwyczaj nie polują tam, gdzie mieszkają, potrafią za to wyrządzić całe mnóstwo innych szkód :(

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Agnieszka Krawczyk "Przylądek wichrów"

Matylda Radwan należy do tych bohaterek Agnieszki Krawczyk, co Sabina i Mila z Magicznego miejsca. Jest oazą spokoju, introwertyczna, lekko wycofana z życia, trzymająca się na uboczu wielkich wydarzeń, z artystyczną duszą. Ciężko określić ile ma lat. Prawdopodobnie coś między 30 a 40 (nawet bliżej 40) - bogata już w życiowe doświadczenie, ale jeszcze pełna nadziei i gotowa na zmiany, które niesie jej los. Od razu widzimy, że na jej barkach cała dylogia by się nie uniosła. Autorka ustawia wokół niej całą gamę bohaterów, których mniej lub więcej polubimy, ale którzy mimo różnego wieku, temperamentów, doświadczenia czy nawet narodowości potrafią zbudować przyjaźń, która ma szansę przetrwać więcej niż jedno lato. Jeżeli do tego dorzucimy piękne okoliczności przyrody, szumiące morskie fale, latarnie, podwodne krajobrazy i tajemnicze wraki, to otrzymamy klimatyczną opowieść z romansem w tle. Ale nie jest to typowo wakacyjny romans, który wybucha nagle i intensywnie w gorące