Za siedmioma górami, za siedmioma lasami... znacie to? Pewnie, że znacie, tak zaczyna się prawie każda bajka. A gdyby tak wszystkie bajki wrzucić do jednego wora, potrząsać nim długo, a potem wysypać i zobaczyć co wyjdzie? A potem sklejać po kawałku wszystkie historie zmieniając troszkę tu, a troszkę tam. Kto powiedział, że Czerwony Kapturek nie może się przyjaźnić ze Śnieżką, a Mulan przystać do bandy Robin Hooda? No i, czy te wszystkie księżniczki i książęta, byli na prawdę tacy nieskazitelni? Może Zła Królowa wcale nie chciała być Złą Królową, może marzyła o romantycznej miłości i stadku dzieci, tylko po drodze coś nie wyszło, ktoś się nią posłużył do własnych celów? Mniej więcej z takiego szalonego pomysłu wyszli twórcy serialu Dawno, dawno temu... (Once Upon a Time). W wszystko zaczyna się nie gdzieś, za górami, za lasami, ale w Nowym Jorku. Do drzwi pewnej młodej kobiety puka kilkuletni chłopiec i przedstawia się jej, jako jej ... syn. Mówi coś w stylu: Hej, jestem Henry...