Złapałam ostatnio, przeglądając kanały TV (przyznaje się, czasami to robię - biorę do ręki pilota i przeglądam po kolei, czy nie trafię na coś interesującego), końcówkę odcinka serialu, któraż to (końcówka) tak mnie zaintrygowała, że szybko pobiegłam poszukać w sieci całości. Tytuł też brzmiał znajomo - Cranford. I nic dziwnego, bo to była adaptacja powieści Elizabeth Gaskell Panie z Cranford. Fantastycznie zekranizowana opowieść o życiu małego miasteczka, trochę skostniałego w swoich poglądach i trochę zakurzonego ale jakże uroczego!
Powyższe słowa zapisałam kilka miesięcy temu. Od tamtego czasu upłynęło sporo wody w Odrze oraz Widawie (do tej teraz mam bliżej). Wspomnienia zdążyły mi się trochę zatrzeć, serial został zablokowany na youtubie (buu), a ja w międzyczasie wyjęłam z kosza z odpadami, w jakimś markecie, książkę pani Gaskell Panie z Cranford. Po przeczytaniu której jestem pełna podziwu, że twórcom scenariusza udało się tak ładnie poskładać, z rwanej historii książkowej, przyzwoity serial. Przy okazji pragnę nadmienić, że postać Kapitana w serialu zagrał aktor znany z roli kamerdynera w Downton Abbey :)
Poczuwam się do obowiązku, by polecić zarówno serial, jak i książkę, ale szczerze mówiąc chyba ekranizacja bardziej mi się podobała. Miała w sobie więcej dynamiki. Z drugiej strony tam ciągle ktoś umierał! W książce jest nie lepiej, ale jej nie śpieszne tempo, rozciągnięcie w czasie sprawiają, że podchodzimy do tego, jak do nieuniknionej kolei rzeczy.
Serial opowiada nam historie mieszkańców Cranford z dystansu widza, skupia się na kilku motywach z książki i je rozwija. Powieść natomiast zdaje się być snuta przez samą autorkę wykreowaną na naocznego świadka wszystkich wydarzeń, tudzież znającą je ze słyszenia. Wiemy dokładnie tyle, ile wie nasza narratorka.
Jak się nad tym dobrze zastanowić, to oba dzieła uzupełniają się nawzajem. Książka, jak mnie pamięć nie myli jest bogatsza w różne wydarzenia, postacie z ich rozbudowanym rysem charakterologicznym.
Co najpierw? Nie wiem, czy ma jakieś znaczenie, po co wpierw sięgniemy. Jeżeli zaczniemy od serialu będziemy mieli lepsze wyobrażenie epoki, strojów i tych czepeczków, o których wciąż dyskutują szanowne matrony cranfordzkie. Zobaczymy też niezapomnianą krowę w koszuli!
Sięgając po książkę pierwszą, możemy być lekko poirytowani, że serial wygląda zgoła inaczej. A może i nie?
W warstwie fabularnej (książka), to zbiór scenek rodzajowych rozciągniętych w czasie, opatrzonych często komentarzem narratorki, który obnaża słabości i śmiesznostki mieszkanek miasteczka. A także ich namiętności, często nie spełnione przez narzucone przez epokę konwenanse. Jednak i te panie potrafią zdobyć się na czyn heroiczny, gdy jest potrzeba, chociaż z naszej perspektywy może się on zdawać błahy. Czyta się więc powieść z lekkim uśmiechem pobłażania dla kolejnych wydarzeń. Ale bohaterki budzą zdecydowanie ciepłe uczucia. Wspominam tu głównie o kobietach, bo to one są osią, w okół której kręci się życie w miasteczku i w powieści. Mężczyźni zostali zmarginalizowani do niezbędnego minimum, ale jak już się pojawiają wywołują prawdziwy sztorm na tym spokojnym oceanie życia pań z Cranford.
Powyższe słowa zapisałam kilka miesięcy temu. Od tamtego czasu upłynęło sporo wody w Odrze oraz Widawie (do tej teraz mam bliżej). Wspomnienia zdążyły mi się trochę zatrzeć, serial został zablokowany na youtubie (buu), a ja w międzyczasie wyjęłam z kosza z odpadami, w jakimś markecie, książkę pani Gaskell Panie z Cranford. Po przeczytaniu której jestem pełna podziwu, że twórcom scenariusza udało się tak ładnie poskładać, z rwanej historii książkowej, przyzwoity serial. Przy okazji pragnę nadmienić, że postać Kapitana w serialu zagrał aktor znany z roli kamerdynera w Downton Abbey :)
Poczuwam się do obowiązku, by polecić zarówno serial, jak i książkę, ale szczerze mówiąc chyba ekranizacja bardziej mi się podobała. Miała w sobie więcej dynamiki. Z drugiej strony tam ciągle ktoś umierał! W książce jest nie lepiej, ale jej nie śpieszne tempo, rozciągnięcie w czasie sprawiają, że podchodzimy do tego, jak do nieuniknionej kolei rzeczy.
Serial opowiada nam historie mieszkańców Cranford z dystansu widza, skupia się na kilku motywach z książki i je rozwija. Powieść natomiast zdaje się być snuta przez samą autorkę wykreowaną na naocznego świadka wszystkich wydarzeń, tudzież znającą je ze słyszenia. Wiemy dokładnie tyle, ile wie nasza narratorka.
Jak się nad tym dobrze zastanowić, to oba dzieła uzupełniają się nawzajem. Książka, jak mnie pamięć nie myli jest bogatsza w różne wydarzenia, postacie z ich rozbudowanym rysem charakterologicznym.
Co najpierw? Nie wiem, czy ma jakieś znaczenie, po co wpierw sięgniemy. Jeżeli zaczniemy od serialu będziemy mieli lepsze wyobrażenie epoki, strojów i tych czepeczków, o których wciąż dyskutują szanowne matrony cranfordzkie. Zobaczymy też niezapomnianą krowę w koszuli!
Sięgając po książkę pierwszą, możemy być lekko poirytowani, że serial wygląda zgoła inaczej. A może i nie?
W warstwie fabularnej (książka), to zbiór scenek rodzajowych rozciągniętych w czasie, opatrzonych często komentarzem narratorki, który obnaża słabości i śmiesznostki mieszkanek miasteczka. A także ich namiętności, często nie spełnione przez narzucone przez epokę konwenanse. Jednak i te panie potrafią zdobyć się na czyn heroiczny, gdy jest potrzeba, chociaż z naszej perspektywy może się on zdawać błahy. Czyta się więc powieść z lekkim uśmiechem pobłażania dla kolejnych wydarzeń. Ale bohaterki budzą zdecydowanie ciepłe uczucia. Wspominam tu głównie o kobietach, bo to one są osią, w okół której kręci się życie w miasteczku i w powieści. Mężczyźni zostali zmarginalizowani do niezbędnego minimum, ale jak już się pojawiają wywołują prawdziwy sztorm na tym spokojnym oceanie życia pań z Cranford.
PS. Serial jest oczywiście genialny jeśli chodzi o jego brytyjskość - aktorzy, stroje, scenografia - wszystko perfekcyjnie dopracowane.
Lubię seriale brytyjskie, już pisałysmy o tym; teraz przymierzam się do nowego na jedynce, "Poldark", ale jak na razie nie czuje sie 'porwana', zobaczymy.
OdpowiedzUsuń