Przejdź do głównej zawartości

Bzem otuleni


Z prozą Magdaleny Kordel zetknęłam się tego lata, kiedy to próbowałam się z polskimi pisarkami. Jako osoba nie czytająca polskiej, kobiecej literatury, postanowiłam się jej przyjrzeć bliżej. Z tej mojej sezonowej przygody została mi otwartość na nowy gatunek książek - lekkich, kobiecych, które nie koniecznie angażują wszystkie szare komórki, ale na pewno sięgają do emocji. Wśród nazwisk, które po kolei wyciągałam z bibliotecznej półki, kilka zostało ze mną na dłużej. W tym właśnie pani Magda. Czym ujęła mnie jej proza? Po pierwsze poczuciem humoru. Czytając 48 tygodni zaśmiewałam się w głos z perypetii małżeńskich Nataszy i Sebastiana. A po drugi: czytało się tak, jak czytać się powinno - wartko, lekko i z przytupem :)



Potem było Uroczysko, które zabrało mnie w podróż z Majką do jej nowego życia na mym ukochanym Dolnym Śląsku, a konkretnie do Malowniczego w Sudetach. Szukanie dalszych przygód związanych z Malowniczym spełzło na niczym, gdyż nigdzie (do tej pory) nie udało mi się dostać ani Sezonu na cuda, ani Okna z widokiem (być może się to zmieni, gdyż książki zostały wznowione, jak mówi sieć).
Kolejne pozycje, których wątki autorka osnuła wokół małego miasteczka w górach (naszych pięknych) zdołałam już upilnować - Wino z Malwiną, Wymarzony dom oraz Wymarzony czas zauroczyły mnie swoim klimatem. Teoretycznie każda z książek zasługiwałaby na osobną recenzję, ale ja lubię zbiorczo, bo opowiadać fabuły nie zamierzam. A mamy tu znanych już nam bohaterów/ki ich perypetie oraz całe mnóstwo nowych postaci, które wzruszają i bawią. Bo postacie stworzone przez panią Magdę są sympatyczne, dają się lubić i w ich problemach znajdziemy po trochu naszych codziennych kłopotów. Samo miasteczko lekko senne, z małomiasteczkową atmosferą, która może drażnić i irytować, ale i jest nieoceniona, gdy przychodzi poważny kryzys - jak to w miejscach, gdzie wszyscy się znają (a znam kilka takich miejsc i wiem, że mają swoje wady i zalety, spotkałam też parę osób, które do Malowniczego pasowały by idealnie ).

I tym sposobem dochodzimy do ostatniej powieści, dopiero co wydanej ;p- w maju, kiedy kwitną tytułowe kwiaty - Tajemnicy bzów.
Bohaterką jest jedna ze starszych mieszkanek Malowniczego. I pisząc starszych nie mam na myśli pięćdziesięcioletnich młokosów :). Pani Leontyna, właścicielka Kuferka, sklepu z przedmiotami z duszą, która nie tyle je sprzedaje, co wypatruje dla nich nowego domu wsłuchując się w "głosy" niesłyszalne dla innych.
Kto zna historię Ziem Odzyskanych (a kto nie zna? Czy jest na sali ktoś, kto nie widział Samych swoich?), ten wie, że każdy tutaj jest skądś (oczywiście piszę o starszym pokoleniu, bo młode jest już stąd i to tak, że podczas Euro 2012 wytykano nam we Wrocławiu, że za bardzo Czechom kibicujemy i bardziej z nas Dolnoślązacy niż Polacy, ot taka mała dygresja*).
Idąc tym tropem cofamy się do młodości Leontyny we Lwowie, kiedy jeszcze była Zosią. A nawet jeszcze dalej, bo poznajemy historię jej rodziców. Skąd ta zmiana imienia? To oczywiście trzeba przeczytać.
Czas teraz na chwilę szczerości - czytając zapowiedzi na blogu autorki, o czym będzie kolejna książka, krzywiłam się. Wyobraźnia moja szła zupełnie innym torem niż pisarki. Nie miałam ochoty na kolejną historię wojenną. Na grzebanie się w przeszłości, przesiedleniach, gloryfikacji utraconych kresów. Ja chciałam więcej Malowniczego!
Zamiast tego wszystkiego, czego się obawiałam dostałam zupełnie coś innego. Romans, dramat zdradzonej miłości, zemstę ze wszystkimi jej konsekwencjami, rodzinne tajemnice, Lwów, jakiego już nie ma, ducha w leśniczówce. Miłość i śmierć. Radość i smutek. Nadzieję.
Pokuszę się o stwierdzenie, że to najlepsza z książek Magdaleny Kordel. Niby w podobnym klimacie, jak pozostałe z serii, ale całkiem inna. Przygody Majki, czy pozostałych dziewczyn opierały się na podobnym założeniu - próby odnalezienia się w małym miasteczku. Pani Leontyna jest z tym miasteczkiem zrośnięta niczym stały element pejzażu. A przecież nie zawsze była wiekową damą, właścicielką Kuferka. Następuje tutaj odwrócenie schematu i oto poznajemy opowieść nie o tym co się działo po przyjeździe, ale o tym co działo się przed nim. Miasteczko z naszymi znajomymi jest na drugim planie, między jedną opowieścią, a drugą, ale i w tym tzw. tle dzieje się sporo i wkrótce być może przeszłość i przyszłość splotą się ze sobą w nowej historii. Oczywiście nie wątpię, że powojenne perturbacje Leontyny wraz z przybyciem na Ziemie Odzyskane mogłyby być równie dobrą historią na książkę. Może kiedyś ją poznamy, może w tle zupełnie innych wydarzeń.
Ach! Jest jeszcze jeden tajemniczy dżentelmen dźwigający własną tajemnicę. To on właśnie... ciśśśśss, nie powiem wam, ja byłam zaskoczona. Może coś przeczuwałam, ale tego się nie spodziewałam :)


Tak, pani Magda jest jedną z moich ulubionych polskich autorek literatury lżejszego kalibru.


Okładka** Tajemnicy bzów jest utrzymana w stylu pozostałych książek z serii. Kolorem przewodnim jest fiolet. Nie udało się uniknąć kobiecej postaci na froncie, ale mamy zdjęcie dziewczyny z walizką na tle starego zdjęcia Lwowa. Dlaczego dziewczyna trzyma walizkę i wygląda jakby uciekała? Nie mam pojęcia. Może po prostu ucieka przed przeszłością, która i tak ją dogoni? A może autor chciał zasugerować, że walizka, to podróż, a jak podróż, to życie, przez które idziemy z własnym bagażem wspomnień? Pewnie nad interpretuję :) ale co tam, wolno mi :) w szkole mnie nauczyli, że dobrze wiedzieć, co autor miał na myśli ;)
Ogólnie okładka 4/5.

*Co by nie tworzyć nawiasów w nawiasach kolejnych - ja też jestem skądś, ale wybrałam to miejsce do życia więc i jestem stąd :) Zagmatwane. Wiem :) 

**Postanowiłam, że na koniec każdej recenzji poświęcę kilka, całkowicie subiektywnych, słów okładce. Tak, powtarzam się, nawet z tym, że się powtarzam, ale okładka potrafi zniechęcić do sięgnięcia po książkę. I często po skończonej lekturze mam zgrzyt, że wydawca poszedł na łatwiznę. Najbardziej mnie irytuje kiedy czytam o domku gdzieś na polskiej prowincji,a na okładce chata z południa USA. Błagam, niech okładki będą adekwatne do treści! Zachęcające, obrażające, oburzające, artystyczne, flegmatyczne i jakiekolwiek inne, ale niech nie będą z dupy, czy innych banków zdjęć z losowo wybraną fotką, byle było.
Tyle tytułem wstępu.

Komentarze

  1. Nie znam twórczości tej pani. Z tego co piszesz, może nadałaby się jako "coś lekkiego". Wydaje mi się, że okładka książki mignęła mi wczoraj w Biedronce. Chyba się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli tylko nie boisz się książek kobiecych :)
      Widziałam (w recenzjach), że parę osób czytało Tajemnicę bzów, bez znajomości wcześniejszych książek i nie miały z tym problemu, bo w sumie postacie współczesne - mieszkańcy miasteczka tylko się przewijają i łączą w całość opowieść Leontyny więc jak najbardziej możesz spróbować na popołudniowy relaks.

      Usuń
    2. Ostatnio czytam książki Jane Austen - jestem zahartowana ;)

      Usuń
    3. JA to klasyka :D
      Jakbyś była z Wrocławia/okolic mogłabym pożyczyć :)

      Usuń
    4. Jestem ze Śląska, ale dzieki za propozycje;)

      Usuń
  2. Przyznam, że nie cierpię współczesnej tzw. kobiecej literatury, ale czasem, coraz częściej ostatnio, mam potrzebę poczytania czegoś lekkiego, zabawnego, a nie irytującego, więc szukam podpowiedzi - sprawdzę, jak na mnie działa proza pani Kordel i dam znać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja czekam na reakcje :)
      Sama długo podchodziłam nieufnie do literatury kobiecej i nadal ostrożnie sięgam po nią. W zasadzie to niewiele autorek ujęło mnie tak, żebym sobie chciała coś postawić na półce z ich twórczości. Ale kilka takich jest :) Wszystko rzecz gustu oczywiście :)

      Usuń
    2. Emilko, ja bym powiedziała, że nie tyle o gust, co o wyrobienie chodzi, ale aż taka zarozumiała nie jestem:)))
      A serio - jak masz lat trzydzieści, to czytasz co innego, niz mając lat dwa razy tyle. Literatura kobieca, lekka czy nie, traktuje głównie o problemach młodych kobiet, ich miłościach, mężczyznach i dzieciach, ewentualnie relacjach z matkami - ileż mozna o tym czytać albo sie tym emocjonować. Poza tym młodym autorkom często wydaje się, że wystarczy miec tzw. lekkie pióro, żeby już wydać powieść, a to jest zaledwie poczatek...
      Jeronim-Gałuszkę - czytałas coś?

      Usuń
    3. Pani Gałuszki nie czytałam, ale wpisuję ją do mojego kajeciku i będę miała na uwadze to nazwisko.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nazywam się Muszelka

Dziś o książce, która kojarzy mi się z wakacjami, która była ich nieodłącznym elementem, tak, jak to, że gdy przychodziły wakacje pakowałam plecak, wsiadałam w pociąg i jechałam do Cioci. Do miasta, do Cioci jeździłam co roku. Cóż, dla dzieciaka z maleńkiej wioski miasto, to było COŚ! Były tam place zabaw, śliwki mirabelki, działka z tajemniczym dołem na kompost i altanką, kolejne ciocie, specyficzny zapach nagrzanego asfaltu, wieczorne spacery Alejami na Apel Jasnogórski i tysiące innych rzeczy, których nie było na wsi. Najpierw zawoziła mnie mama, potem wsadzała w pociąg lub autobus, a ktoś z rodziny odbierał, a na koniec jeździłam już sama (będąc jeszcze w podstawówce - wiadomo, kiedyś to były inne czasy ;). Ciocia miała wiele pasjonujących skarbów, ale największy z nich znajdował się w schowku - pudło pełne książek, z których kuzynostwo już dawno wyrosło. Z niecierpliwością oczekiwałam zawsze na moment przyniesienia pudła i otwarcia go. Wśród wszystkich książek, jakie tam leżały,