Przejdź do głównej zawartości

Igrzyska Śmierci

Książki młodzieżowe z list bestsellerów (i bestmarchewek) omijam z reguły szerokim łukiem. Pani od Zmierzchu i wszystkie ekranizacje jej powieści zniechęciły mnie na dobre. Dobra, książek nie czytałam, może gdzieś fragmentarycznie. Filmy oglądałam kątem oka, które co chwila mi wypadało i turlało się po podłodze razem z moją szczęką i wszystkimi kończynami. Tak, to było złe.

Nauczona doświadczeniem z kijem też podeszłam do filmu Igrzyska śmierci i to za drugim razem, bo przy pierwszej sposobności olałam możliwość obejrzenia. I wiecie, co... podobało mi się!
Wprawdzie motyw mordujących się nastolatków został już przerobiony na wszystkie sposoby przez Japończyków w Battle Royale - najpierw książka Koshuna Takamiego, potem 15 tomowa manga i dwa filmy. W wersji japońskiej wszyscy zawodnicy pochodzą z jednej, wybranej klasy. Rywalizują więc o przeżycie nie z nieznajomymi, ale często swymi przyjaciółmi, czy wrogami. Zwycięzca oczywiście może być jeden, albo żaden, jeśli po trzech dniach nie będzie rozstrzygnięcia, giną wszyscy. Igrzyska Śmierci oparte na podobnym motywie przenoszą nas do Panem, rządzonego przez Kapitol, który co roku urządza Głodowe Igrzyska Śmierci. Ma to przypomnieć, kto tu rządzi oraz wspomagać utrzymanie pokoju w państwie. "Ochotnicy" parami (chłopak i dziewczyna) losowani są wśród dwunastu, podległych dystryktów i wysyłani na arenę, gdzie szansę na przeżycie ma tylko jeden - najszybszy, najsilniejszy lub najsprytniejszy. Przed wkroczeniem na pole walki są traktowani, niczym prawdziwe gwiazdy telewizyjnego szoł, bo tym właśnie są Głodowe Igrzyska. Przez chwilę mają wszystko o czym mogli dotąd tylko marzyć wychowywani w ciężkich warunkach, strachu i terrorze. 

Nie zamierzam jednak porównywać obu filmów, bo to dwa różne światy. I zostawiają po sobie skrajnie odmienne emocje. BR jest mrocznym filmem, a IŚ lśnią blichtrem celebrytów. Komu było trudniej zabijać? Pozostawię pytania bez odpowiedzi, proponuję zapoznać się z jednym i drugim filmem, by wyrobić sobie własne zdanie. Mi podobały się oba. Każdy podchodzi pod inną kategorię i inną miarą trzeba je mierzyć, bo Igrzyska, to film młodzieżowy i drugiego dna możemy się nie doskrobać.

Ale zostawiam filmy na bocznym torze, bo przecież miało być o książkach. Po obejrzeniu Igrzysk sięgnęłam po wersję oryginalną, papierową. Trochę się obawiałam, że znając zakończenie książka mnie znudzi. Tak jednak się nie stało. Wszystkie trzy tomy, Igrzyska śmierci, W pierścieniu ognia i Kosogłos przeczytałam z przyjemnością. Pani Suzanne Collins stworzyła trylogię, którą czyta się dobrze, akcja jest wartka i mimo, że do bólu przewidywalna, to sięgamy po kolejne tomy, żeby przekonać się dokąd to wszystko zmierza i czy nasze podejrzenia okażą się słuszne. Autorka nas nie rozczarowuje i z zadowoleniem możemy na koniec powiedzieć do siebie: a nie mówiłem, że tak to się skończy? Być może z perspektywy nastolatka, to całkiem świeże spojrzenie na rzeczywistość, ale jak się ma ileś tam lektur na karku, to rozpoznajemy bez trudu użyte schematy.
Gdyby jednak oskrobać całą historię z kolorków, makijażu, opisów sukienek, rozterek bohaterki, czy kocha, czy nie kocha, to mogłaby wyjść całkiem inna opowieść. O dziewczynie, którą wykorzystują dwie strony do swojej propagandy. A wygranych nie ma, bo to wojna bez zwycięzców, są tylko ofiary.

Dużym minusem powieści jest niewykorzystany potencjał. Czytając cały czas miała wrażenie, że ocieram się o coś głębszego. Nie wiem, czy autorce zabrakło odwagi, czy wiedzy, a może po prostu bała się zanurzyć w świat stworzony przez siebie na 100%, ale mogło być mrocznie, bardzo mrocznie.
No i niestety przewidywalność.

Dużym plusem jest natomiast założenie, że główna bohaterka, chociaż staje w centrum wydarzeń, to niewielki ma wpływ na to, co dzieje się wokół. Jej umiejętności, wydarzenia podczas Igrzysk, sojusze, zostają wykorzystane przez spiskowców.
Dla Dystryktu Trzynastego jest zaledwie pionkiem, figurą, która ma na sobie koncentrować uwagę, dodawać otuchy i po prostu być, wyglądając efektownie na kolejnych propagandowych nagraniach. Oczywiście Katniss nie wygrała przypadkiem i nie da się łatwo sprowadzić do roli marionetki (bo, że wygrała to wiadomo, w końcu mamy trzy tomy, ale ta wygrana... :).
Sporo tu też emocji i relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Nie do końca wiadomo, kto blefuje, a kto mówi prawdę. Czy przejście przez Igrzyska pozwoli zachować stare przyjaźnie? Czy miłość może być szczera w tym świecie pełnym obłudy? I co trzeba poświęcić by zachować życie, życie najbliższych?

Trylogia, jak najbardziej do przeczytania, wprawdzie okrzyknięta kolejnym młodzieżowym hitem, ale starszakom też bym poleciła. Szczególnie tym, którzy zaczytywali się Złotym Kompasem, nie wzgardzą Harrym Potterem i mają słabość do Neila Gaimana. I dobrze mieć pod ręką od razu wszystkie trzy tomy.

Komentarze

  1. http://ksiazkizzakladkami.blogspot.com/
    Podziwiam Cię, że mimo wszystko chwyciłaś za tę książkę. ja je omijam szerokim łukiem. No jakoś nie moja bajka... haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz :) a to gdzieś na peryferiach moich czytelniczych fascynacji ^^

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sanditon

Żyłam do niedawna w błogim przekonaniu, że mam zaliczone wszystkie powieści Jane Austen i jedyne co mi pozostaje, to czytać kilkakrotnie, to co już znam. Jakież było moje zdziwienie, gdy w bibliotece wpadła mi w ręce książka Sanditon podpisana nazwiskiem w/w autorki. Niestety oryginalny rękopis Jane, to zaledwie pierwsze dziesięć rozdziałów i kawałek jedenastego, cała reszta została dopisana przez pewną damę* . Jak ma się, to do odbioru całości? No właśnie, zmiana narratora przebiega płynnie, druga autorka stara się zachować styl oraz zamysł oryginału próbując dociekać dokąd zaprowadziłaby swoich bohaterów Austen. Trzeba przyznać, że wychodzi jej to dość sprawnie i szycia nie widać na pierwszy rzut oka. A na drugi? Już całkiem wyraźnie. Pojawiają się zdania, które Jane nigdy nie włożyłaby w usta swoich bohaterów. To co w oryginale pozostałoby subtelną aluzją, dającą czytelnikowi pole do domysłów, tutaj wykładane jest wprost. Ze zdumieniem przyjmowałam niektóre wydarzenia, tak odb

Tęsknota

 Wiecie, co? Trochę mi tęskno za pisaniem na blogu :) Jestem trochę zmęczona tym szybkim tempem instagrama, gdzie, co chwilę ładują się nowe posty... Może by tak wrócić... Popisać o książkach, o filmach, o życiu...  A tak se marudzę :)

Nawijanie rzeczywistości (02)

Odkąd mam kota czuję się trochę, jak młoda matka, która z palcem dźgającym kupkę zachwala swoje dziecko gościom, gdzieś między obiadem, a deserem. Niestety nie jest to mały kiciuś, od patrzenia na którego oczy robią się mokre i wstępuje w człowieka Elmirka. Jest to KOT. Pewnego dnia przyszedł i został. Czy na zawsze? Nie mam pojęcia, znika czasami na kilka dni. Przypuszczam, że prowadzi podwójne życie i bardziej niż my interesują go zasoby w misce, która stoi w kącie. No cóż. ma on jednak swój urok (oprócz pcheł i ktowieczegotamjeszcze ) jest klasycznie czarny z intensywnie zielonymi oczami. Musiał być przesłodkim kociakiem (wciąż jeszcze jest młodym kotem, ale już nie kiciulkiem). No tak, tutaj co niektórzy się zorientowali, że trochę nakłamałam w pierwszym zdaniu nadużywając słów mam kota . Raczej ten kot ma nas... na uwadze przy ewentualnym wyborze domu. Ale dziś odniosłam mały sukces. Przekonałam kota do pudełka. Sami wiecie, te wszystkie filmiki pokazujące koty w pudełka