Dziś kolejny wpis z cyklu sentymentalnego, czyli moje ukochane książeczki dzieciństwa i wczesnej młodości.
Gwiazdkę z nieba dostałam w darze, jak to bywa zazwyczaj z gwiazdkami. Była formą przekupstwa. Nie pamiętam już niestety za co, pamiętam natomiast od kogo. Ta sama osoba, przyszywana ciocia, podarowała mi jeszcze pomidorka solniczkę (w zeszłym roku się potłukł, a raczej plastik się rozleciał, miał swoje lata i co roku wędrował do koszyczka ze święconką) oraz psią orkiestrę, która dumnie pręży się na parapecie (były kiedyś takie ceramiczne temperówki). Ale to wszystko to historie na zupełnie inną opowieść, bo dziś ma być przecież słów kilka o książce węgierskiej pisarki Evy Balazs. Z węgierskiego przełożył Tadeusz Olszański, a zilustrował Zdzisław Witwicki. Na temat autorki nie udało mi się niestety nic znaleźć w języku polskim, a węgierskiego aż tak dobrze nie znam, a google też sobie nie poradził.
O czym jest książeczka? O tym, co małe dziewczynki lubią najbardziej :) o wróżkach, o księżniczkach, o naturze, o kwiatkach. I nie piszcie mi, że obecnie małe dziewczynki są inne, że wolą monstery i wampiry. W subtelnym języku tych krótkich ale uroczych opowieści zakocha się każda wrażliwa dusza :) Wszystkie historie uczą by dostrzegać ukryte piękno i mądrość, dobroć i skromność zostają wynagrodzone, a pycha ukarana.
Książka miała tylko jedno wydanie z roku 1973. Ilustracje do niej wykonał pan Zdzisław Witwicki. Nie ma w nich nadmiernej ilości szczegółów, operują raczej barwną plamą, ale bardzo lubię styl tego ilustratora. Dwa lata temu pan Zdzisław ukończył 90 lat. I starsze pokolenie (wiecie, to po trzydziestce) na pewno kojarzy prace tego autora, gdyż jest on twórcą wizerunku Krasnala Hałabały i Wróbelka Elemelka :)
Krótka notka o dokonaniach tego znakomitego ilustratora znajduje się TU i TU.
Okładka jedynego wydania węgierskiego, jakie namierzyłam
Gwiazdkę z nieba dostałam w darze, jak to bywa zazwyczaj z gwiazdkami. Była formą przekupstwa. Nie pamiętam już niestety za co, pamiętam natomiast od kogo. Ta sama osoba, przyszywana ciocia, podarowała mi jeszcze pomidorka solniczkę (w zeszłym roku się potłukł, a raczej plastik się rozleciał, miał swoje lata i co roku wędrował do koszyczka ze święconką) oraz psią orkiestrę, która dumnie pręży się na parapecie (były kiedyś takie ceramiczne temperówki). Ale to wszystko to historie na zupełnie inną opowieść, bo dziś ma być przecież słów kilka o książce węgierskiej pisarki Evy Balazs. Z węgierskiego przełożył Tadeusz Olszański, a zilustrował Zdzisław Witwicki. Na temat autorki nie udało mi się niestety nic znaleźć w języku polskim, a węgierskiego aż tak dobrze nie znam, a google też sobie nie poradził.

Książka miała tylko jedno wydanie z roku 1973. Ilustracje do niej wykonał pan Zdzisław Witwicki. Nie ma w nich nadmiernej ilości szczegółów, operują raczej barwną plamą, ale bardzo lubię styl tego ilustratora. Dwa lata temu pan Zdzisław ukończył 90 lat. I starsze pokolenie (wiecie, to po trzydziestce) na pewno kojarzy prace tego autora, gdyż jest on twórcą wizerunku Krasnala Hałabały i Wróbelka Elemelka :)
Krótka notka o dokonaniach tego znakomitego ilustratora znajduje się TU i TU.
Okładka jedynego wydania węgierskiego, jakie namierzyłam
Przepiękne ilustracje!
OdpowiedzUsuń